niedziela, 29 grudnia 2013

POŚWIĄTECZNIE

Święta, święta i po świętach! Moje w tym roku były zupełnie inne niż wszystkie poprzednie. Z wielu powodów! Po pierwsze: nie mieliśmy tradycyjnej wigilii. Zamiast niej zjedliśmy przepyszny obiad, gdzie daniem głównym była jagnięcina. Było bardzo miło, sympatycznie i rodzinnie. W pierwszy dzień świąt natomiast na stole wylądowała gęś! a więc jak widać, jadłospis całkowicie inny niż tradycyjne, polskie potrawy świąteczne.

Po drugie: nie śpiewaliśmy kolęd, co prawda w tle leciało „I am dreaming of a white Christmas...” ale to nie jest to samo co nasza Cicha Noc albo Dzisiaj w Betlejem!

Po trzecie: były to najcieplejsze święta jakie kiedykolwiek miałam! W tym tygodniu temperatura w San Francisco wahała się między 17-19 stopni. Lato! :D I kocham to ‘lato’, mimo tęsknoty za śniegiem i białymi świętami.

fot. źródła własne

Po czwarte: były to moje pierwsze święta daleko od domu bez najbliższej rodziny. Niestety, czasem tęsknota i rozstanie  jest ceną, którą musimy zapłacić, za to, aby być szczęśliwym w innej sferze naszego życia.

Po piąte: w moim rodzinnym domu panuje zwyczaj, że prezenty otwieramy po kolacji wigilijnej. Tutaj musiałam czekać do pierwszego dnia świąt! O 7 rano zapukała do mnie Emma, że wszyscy przy choince na mnie czekają i abym wstawała bo Mikołaj przyszedł w nocy! Więc szybko wstałam, ubrałam się i zeszłam na dół. Chyba byłam grzeczna w tym roku bo Mikołaj był dla mnie bardzo serdeczny! :D

Po szóste: w Ameryce nie ma czegoś takiego jak drugi dzień świąt. Natomiast moja host mama była bardzo zadowolona, że w Polsce obchodzimy drugi dzień świąt bo Santa Claus zapomniał zostawić pod choinką jeden z moich prezentów więc przyszedł do mnie ponownie drugiego dnia świąt :D

Tegoroczne święta były inne. Natomiast, jak się okazuje, "inne" wcale nie znaczy gorsze ;-)

fot. źródła własne

sobota, 21 grudnia 2013

SANTA CLAUS IS COMING TO TOWN!

Idą, idą święta! Tylko, że za oknem wcale nie jest biało, ale... słonecznie. Zamiast puchowej kurtki, ubieram... bluzę. Co prawda, choinka pachnie w salonie, jednak ja mam wrażenie, że coś tu jest nie tak! 
Z dwóch powodów: po pierwsze nie chce mi się wierzyć, że już jest grudzień i powolnymi krokami zbliża się koniec roku, a po drugie człowiek potrafi poczuć się naprawdę dziwnie siedząc w piękny ciepły dzień, w pełnym słońcu  na jednej z ławek na Union Square, gdzie po jednej stronie mamy palmy, a po drugiej wielką, udekorowaną choinkę oraz lodowisko... 

fot. źródła własne

Prawdą jest, że nie wiem jak to możliwe, ale w poniedziałek minęło  pół roku od dnia, w którym postawiłam swoje pierwsze kroki na amerykańskim kontynencie. Czas w USA leci mi zdecydowanie za szybko! Ale chyba zawsze, gdy jest fajnie, miło i przyjemnie – czas płata nam figla i nie wiadomo jakim cudem... przyspiesza! W każdym razie robiąc małe podsumowanie: ani przez sekundę nie żałowałam, że tu przyjechałam. Co więcej, uważam, że decydując się na pobyt w Stanach jako Au Pair in America, podjęłam najlepszą decyzję w swoim życiu. Od ponad pół roku codziennie budzę się mając za oknem najpiękniejszy widok na świecie. Codziennie poznaję nowych ludzi, odkrywam nowe miejsca, a co najlepsze odkrywam  siebie i swoje możliwości. I cieszę się, że mogę robić to w tak pięknym miejscu jakim jest San Francisco!!

fot. źródła własne


Ale wracając do świąt! W ostatnią sobotę miałam przyjemnośc uczestniczyć w świetnym wydarzeniu jakim jest SantaCon. Pierwsza tego typu impreza miała miejsce w 1994 roku właśnie w San Francisco. Obecnie idea ta dotarła aż do ponad 44 krajów na całym świecie!  Ale co to właściwie jest? - jest to jedna wielka impreza.... świąteczna! Uczestnicy SantaCon przebierają się za Świętych Mikołajów, renifery, gwiazdki – wszystko to, co jest związane ze świętami Bożego Narodzenia, a  następnie udają się do wybranego przez siebie klubu, który uczestniczy w całej zabawie. Świetna sprawa kiedy połowa miasta jest ubrana na czerwono i każdy udaje Santa Claus! Ekstra zabawa i dużo śmiechu! Zdecydowanie wszystkim polecam...  już za rok! :D

niedziela, 15 grudnia 2013

BETTER CONNECTION

To była moja pierwsza od pół roku całkowicie polska wycieczka. Polskie rozmowy, polskie historie, polskie żarty, polski klimat. I właśnie to spotkanie uświadomiło mi jak bardzo za tym tęsknię. Za polskością, za moimi ukochanymi przyjaciółmi, których zostawiłam w kraju, za domem. Jednak mimo tęsknoty, która przychodzi i odchodzi, stałe i pewne jest to, że całym sercem uwielbiam mieszkać w przeuroczym San Fran!
Dwie Polki – koleżanki au pair i jeden Polak – inżynier programista. I tutaj wypadałoby zrobić małą dygresję bo nie wiem czy wszystkim wiadomo, ale okolice San Francisco to centrum amerykańskiego przemysłu nowych technologii. Chyba wszystkim znana Dolina Krzemowa stanowiąca największe skupisko firm komputerowych i internetowych na świecie.To tutaj w Menlo Park ma swoją siedzibę Facebook, a kawałek dalej w Mountain View – Google. Dlatego też w San Francisco i okolicach można znaleźć ludzi z całego świata, którzy przyjechali pracować w Kalifornii jako programiści i informatycy. Poznałam już między innymi Brazylijczyków pracujących dla Facebooka czy kolegę Polaka pracującego dla jednej z ogromnych korporacji informatycznych.



Ale wracając do sedna sprawy czyli do wycieczki. Muir Woods National Moniument bo o nim mowa,  jest amerykańskim pomnikiem narodowym położonym w Zatoce San Francisco gdzie wybraliśmy się w zeszłą niedzielę. Piękne miejsce, wspaniała wycieczka!



Las, rześkie, świeże powietrze, drzewa, cisza, spokój, przygoda. Uwielbiam takie klimaty! "There is no wi-fi in the forest but we promise you'll find a better connection”.  Prawda w czystej postaci! Niby nic takiego bo tylko spacer po lesie, ale jak wiele taki spacer może dać! Zdrowe zmęczenie, spokój ducha, energię, oderwanie od codziennych trosk!  Zupełna zmiana perspektywy. Dla mnie bomba!




Oczywiście po 4 godzinach wędrówki byliśmy strasznie głodni. Dlatego też postanowiliśmy wstapić do Sausalito, przepięknej turystycznej miejscowości położonej między Muir Woods a San Fran, aby  tam w jednej z restauracyjek zjeść ogromne amerykańskie burgery! I po takim dniu pełnym wrażeń, który mogłam spędzić będąc Au Pair in America padłam ze zmęczenia i o godzinie 21, jak moje dwie podopieczne, byłam już w obięciach Morfeusza.

piątek, 6 grudnia 2013

NIEBO W GĘBIE!

Jest zimno. Tak, z żalem w sercu muszę przyznać, że w San Fran zrobiło się zimno! Może nie aż tak bardzo jak w Europie, gdzie szaleje Orkan, ale w porównaniu z zeszłą niedzielą, gdzie ubrana jedynie w koszulkę i sweterek narzekałam(!?), że jest za gorąco, dziś jest po prostu zimno! Termometr pokazuje jedynie 7 stopni więc zdecydowałam się zostać pod ciepłą i przytulną kołdrą i powspomianć trochę zeszły, ciepły, rodzinny i jeden ze smaczniejszych tygodni w Ameryce!

Święto Dziękczynienia odwiedzili nas dziadkowie, rodzice mojego ‘hosta’ więc w domu było więcej o dwie osoby i trzy psy. Dodatkowo wpadła z wizytą rodzina brata mojego ‘hosta’, która także mieszka w San Francisco. I tradycyjnie jak w każde święta było też mnóstwo pysznego jedzenia! Przyznam szczerze, że zanim tu przyjechałam, bałam się, że mój pobyt w Ameryce zaowocuje przybraniem na wadze. Na całe szczęście California jest stanem, gdzie bardzo dużo ludzi prowadzi zdrowy tryb życia i do tej grupy należy także moja host family! Ale jak to w święta, człowiek zawsze pozwala sobie na więcej i jest najzwyczajniej w świecie łakomy :D.

Już w środę zaczęliśmy pierwsze świętowanie... z krabami! Pierwszy raz w życiu jadłam kraby i jestem zachwycona ich smakiem! Pyszności!  Co prawa trzeba trochę sie napracować zanim człowiek się naje, ale jest to robota warta zachodu!

 fot. źródła własne

 fot. źródła własne

W czwartek natomiast, pierwszy raz w życiu miałam okazję świętować Thanksgiving z tradycyjnym ogromnym indykiem, który siedział w piekarniku z pięć dobrych godzin. Kolejne smakowitości! Wraz z sałatkami i ziemniaczkami mniam, mniam, mniam!

 Thanksgiving, fot. źródła własne

I ostatnia rzecz z zeszłego tygodnia, którą miałam okazję spróbować pierwszy raz w życiu to... antylopa! Upolował ją mój 'host' dziadek, który jest myśliwym. Nie muszę chyba dodawać, że tak jak wszystko inne, smakowała znakomicie.


I niby taka zwykła sprawa jak jedzenie, które nasz organizm potrzebuje do przeżycia, ale także ono jest kolejnym aspektem, dla którego warto było zostać Au Pair in America.  Bo spróbowałam tu mnóstwo potraw, których nie miałam okazji jeść nigdy wcześniej. Jadłam owoce i warzywa rosnące tylko w Kalifornii, kraby, antylopy, indyki, amerykańskie burgery i inne smakowitości, które pozwoliły mi przez chwilę poczuć niebo w gębie! :D

sobota, 30 listopada 2013

WYSPA SKARBÓW

Nieważne jak absurdalnie i niewiarygodnie to zabrzmi, ale w weekend postanowiłam odwiedzić bajkową Wyspę Skarbów! Bajkową bo naprawdę piękną, z fantastycznymi widokami! Treasure Island - bo o niej mowa znajduje się bardzo blisko San Francisco. Wybrałyśmy się tam z dziewczynami w niedzielne popołudnie z powodu ostatniego w tym roku Treasure Island Flea czyli PchlegoTargu!

 fot. źródła własne

 fot. źródła własne

 fot. źródła własne

Pogoda dopisała. Było przepięknie: ciepło, słonecznie, bezwietrznie. Żyć nie umierać! Dotarłyśmy na wyspę około południa. A południe to jak wiadomo pora lunchu, a więc głodne pierwsze co zrobiłyśmy to kupiłyśmy sobie przepyszne jedzenie w słynnch w San Francisco Food Trucks-ach. Następnie udałyśmy się na zwiedzanie pchlego targu, na którym można było znaleźć dosłownie wszystko! Od starych obrazów, po dziwaczne ubrania, własnoręcznie robioną biżuterię, książki, przedziwne kosmetyki aż po rożnego rodzaju wyroby naturalne: miody, oliwy, a także inne cuda niewidy.


 fot. źródła własne

 fot. źródła własne

Mnie jednak najbardziej zainteresowała pewna wróżka, która nieodpłatnie (ale za to za napiwek!) potrafiła rozszyfrować i wyczytać przyszłość z kart tarota. Więc jak szaleć to szaleć! Postanowiłam dowiedzieć się co ciekawego czeka mnie w przyszłośći! Podekscytowana, ale też trochę pełna lęku usiadłam na stołeczku i po przetasowaniu kart dowiedziałam się, że... jestem na dobrej drodze! Odrzuciałam stare schematy i czeka mnie okres pełen wyzwań, ale nie muszę się martwić bo wszystko się zbilansuje i ułoży pomyślnie. Osiągnę życiową równowagę! :-D

 fot. źródła własne

Więc tak oto na Wyspie Skarbów nie znalazłam żadnego pirata, ale za to pewna wróżka wyczarowała mi z kart wspaniałą najbliższą przyszłość! To cieszy i jedynie potwierdza fakt, że moja decyzja o zastaniu Au Pair in America była jedną z lepszych w moim życiu, a najlepsze i tak dopiero przed mną! J

czwartek, 21 listopada 2013

GDZIE SIĘ PODZIAŁY... CZASY STUDENCKIE?!

Czasy studenckie mam już niestety dawno za sobą. Był to chyba najbardziej beztroski i pełen przygód okres w moim życiu, gdzie nie musiałam się martwić kompletnie niczym, do dnia, kiedy to... nadchodziła sesja, :P. Ale sesja, jak to sesja, szybko się ją zdało, a jeszcze szybciej o niej zapomniało, po to, by znowu zacząć żyć pełnią studenckiego życia ;-)

 fot. źródła własne

Namiastkę studenckiego życia mam także tutaj, gdyż każda Au Pair in America ma obowiązek  uczęszczać na wybrany przez siebie kurs. Ja chodzę na zajęcia z języka angielskiego do City College of San Francisco. Od poniedziałku do piątku poświęcam dwie godziny na naukę języka angielskiego spędzając ten czas z ludźmi, którzy tak jak ja, są obcokrajowcami pragnącymi doskonalić  umiejętności językowe. Jednak, aby zobaczyć jakie życie prowadzą amerykańscy studenci,  w ostatni weekend wraz z koleżankami „operkami” wybrałyśmy się do Berkeley – miasteczka kampusu studenckiego Uniwersytetu Kalifornijskiego.

 fot. źródła własne

Berkeley należy do zespołu miejskiego San Francisco, a dojazd do niego jest bardzo prosty i zajmuje około pół godziny z samego centrum San Fran. Więc około południa w sobotę wsiadłyśmy do metra i popędziłyśmy na małe zwiedzanie.

Miasteczko jest miłe, przytulne i faktycznie dużą jego część zajmuje kampus, który stał się głównym punktem naszego zwiedzania. Świetnie zorganizowany, otoczony zielenią, wydziałami uniwersyteckimi czy biblioteką, a także wieżą Sather, kampus nie był tego dnia przepełniony studentami. Ale jest to zrozumiałe, gdyż była sobota więc studentów znalazłyśmy w pobliskich knajpach pijących kawę, jedzących lunch z ... otwartymi laptopami na kolanach ;-)

 fot. źródła własne

Byłyśmy zachwycone amerykańskimi akademikami bo niektóre z nich wyglądały bardziej jak domki z ogrodami niż prawdziwe akademiki. Tylko zazdrościć! W takich okolicznościach osobiście mogłabym studiować przez całe życie! Na sam koniec wycieczki postanowiłyśmy wdrapać się na szczyt wieży Sather, aby zobaczyć z niej roztaczający się, przepiękny widok sięgający aż po San Francisco – gdzie tego samego dnia, wieczorem, czekała nas świetna impreza! (bo jak już przypominać sobie czasy studenckie to w całej okazałości! :D)

 fot. źródła własne

 fot. źródła własne


piątek, 15 listopada 2013

ROZMAITOŚCI PARKU GOLDEN GATE

Chyba jak w każdym miejscu na świecie, także w San Francisco, w niektóre dni miesiąca można odwiedzać muzea i inne miejsca bez uiszczania opłaty za wstęp. Tak oto korzystając z tego luksusu i z faktu, że jako Au Pair in America mam sporo czasu wolnego w ciągu dnia, wybrałam się do Golden Gate Park aby zobaczyć, co ciekawego znajduje się w Botanical Garden oraz Conservatory of Flowers.

Botanical Garden fot. źródła własne
                                                                             
Botanical Garden fot. źródła własne
                                                                                     
Botanical Garden fot. źródła własne

Oczywiście nazwy tych miejsc wskazują, że będziemy mieli do czynienia z florą. Jak się później okazało z roślinnością występującą nie tylko w Californii, ale na całym świecie. I mimo, że biologia nigdy nie była moim ulubionym przedmiotem w szkole to warto było wybrać się do tych miejsc, aby oczami wyobraźni przenieść się w rożne zakątki świata i poczuć, powąchać, zobaczyć – doświadczyć choćby w maleńkim stopniu jak to jest być w Południowej Afryce, Australii czy Chile. I nikogo to nie dziwi, że roślinność jest inna niż u nas w kraju, wiadomo – inne położenie geograficzne, inny klimat więc inne kształty, zapachy, wygląd. I właśnie dzięki temu, że wszystko to jest różne od tego, co możemy spotkać w Polsce – jest ciekawe i interesujące, a przede wszystkim piękne. Osobiście jestem pełna podziwu dla natury, która potrafi stworzyć takie cudowności.

Conservatory of Flowers fot. źródła własne
                                                                              
Conservatory of Flowers fot. źródła własne

Conservatory of Flowers fot. źródła własne

Golden Gate Park jest jednym z moich ulubionych miejsc w San Fran więc zazwyczaj spędzam w nim dużo czasu. Ostatnio poświęciłam całą sobotę na spacer połączony z fotografowaniem i przyznam, że nie odkryłam jeszcze wszystkiego. Ale spacer był świetny! Piękna, słoneczna pogoda, wszędzie zielono, spokojnie mimo iż od groma spacerowiczów. Nawet po kilku dobrych godzinach „łażenia’ z aparatem w ręku nie byłam na sam koniec zmęczona bo z przepięknego miejsca jakim jest park wyszłam prosto na plażę – Ocean Beach. I nie potrafię przestać się zachwycać bo to miasto jest naprawdę cudowne, różnorodne, pełne wszystkiego, czego dusza zapragnie.

Golden Gate Park fot. źródła własne

Golden Gate Park fot. źródła własne

Chyba nigdzie na świecie nie widziałam tak zadbanych parków jak tutaj. Wszystko jest perfekcyjnie zorganizowane. Golden Gate Park jest sporym, rozległym miejscem, ale świetnie oznakowanym. Nawet jest specjalnie zorganizowany transport wewnątrz parku, dzięki któremu możemy dostać się w różne miejsca.  Na pewno jest świetną wizytówką San Fran.

Golden Gate Park/Ocean Beach fot. źródła własne
                                                                         


piątek, 8 listopada 2013

SPACERUJĄC PO OKOLICY

Mieszkam w ciekawej okolicy, skąd w zasadzie wszędzie mam blisko. Dlatego bardzo często wybieram się na spacery w celu eksplorowania najbliższych terenów. Potrzebuję zaledwie 30 minut by dojść do Twin Peaks – dwóch, drugich pod względem wielkości, wzgórz w San Francisco: Eureka Peak and Noe Peak. Po wdrapaniu się na nie można obserwować przecudowny, zapierający dech w piersiach widok na całe miasto. Jeszcze  bardziej niesamowicie wszystko wygląda w nocy! Jednak nocny spacer w tamte tereny jest dość niebezpieczny, gdyż w pobliżu wzgórz brak oświetlonej drogi i wytyczonego chodnika. Myślę jednak, że wycieczka na Twin Peaks powinna być obowiązkowym punktem dla każdego turysty.

 fot. źródła własne

Spacerując dalej dochodzę do Haight-Ashbury Street – słynnej dzielnicy Hipisów, która bezpośrednio prowadzi mnie do największego parku w San Francisco, mianowicie Golden Gate Park.
I tutaj zaczynają się już same atrakcje. Jedna z ważniejszych to California Academy of Science, do której jako przykładna Au Pair in America zabieram swoje dzieci, aby wspólnie z nimi poznawać świat nauki. Jest to jedno z największych na świcie muzeów historii naturalnej powstałe w 1853 roku. Naprawdę świetne miejsce, gdzie można dowiedzieć się jak powstają trzęsienia ziemi (na które San Francisco jest zresztą narażone), można poznać florę i faunę Kalifornii, a także nagle znaleźć się w... rain forest  ;-) Dzieci mogą pograć w wiele gier edukacyjnych, dotknąć prawdziwego węża czy brać udział w ciekawych eksperymentach, dzięki którym wizyta w Akademii staje się nauką przez zabawę (przyznam szczerze, że nawet mnie kręcą niektóre gry :P)

fot. źródła własne 

fot. źródła własne


Lubię zajrzeć także do Japanese Tea Garden, do którego wstęp w niektóre dni tygodnia, w określonych godzinach jest bezpłatny. Więc dlaczego by nie skorzystać? Jest to najstarszy publiczny ogród japoński w Stanach Zjednoczonych. Miejsce naturalnego piękna, harmonii i prostoty, gdzie bardzo szybko można się zrelaksować przy filiżance dobrej herbaty.

fot. źródła własne

fot. źródła własne

fot. źródła własne


San Francisco jest pełne świetnych miejsc, które warto zobaczyć, a które ja każdego dnia mam okazję poznać! Bo bycie Au Pair in America to przede wszystkim przygoda i miłe spędzanie czasu ;-)

Więcej wkrótce! ;-)

sobota, 2 listopada 2013

HAPPY HALLOWEEN!

Amerykanie po prostu szaleją za Halloween! Już jakieś dwa tygodnie przed samym świętem na ulicach San Francisco zaczęli pojawiać się przechodnie odziani w... co najmniej dziwne szaty. W weekend poprzedzający święto chyba w każdym klubie „obowiązkowe” było przebranie. Nigdzie na świecie nie widziałam tylu czarownic, wampirów i innych klaunów naraz ;-)

                                                                                              fot. źródła własne

Pięknie ozdobione dyniami, sieciami pajęczymi, figurkami czarownic  i wszystkim, co tylko kojarzy się z Halloween, domy i ulice wyglądały tego dnia wyjątkowo! Akcesoria związane ze świętem są bardzo popularne i można kupić je w zasadzie w każdym sklepie. Coś na kształt naszych ozdób bożonarodzeniowych, które będzie można dostać w polskich marketach zaraz po pierwszym listopada czyli już wkrótce... ;-)
Już nie mówiąc o tym, że wszędzie gdzie się człowiek nie obejrzy – widzi dynie :D

fot. źródła własne

Halloween jest  niezwykle popularnym świętem w Stanach Zjednoczonych. Rzekłabym, że Amerykanie mają lekkiego bzika na jego punkcie! Zwłaszcza dzieci! One uwielbiają się przebierać i uczestniczyć we wszystkich zabawach, dzięki którym mogą otrzymać ogromne ilości candies! Moja młodsza 4,5 letnia Katie po prostu je kocha. I gdyby nie fakt, że ‘team rządzący’ (mama, tata i ja) dba o to, by dostarczała odpowiednich składników odżywczych swojemu organizmowi – jadłaby je codziennie na obiad, śniadanie i kolację.  Już od samego rana oczy jej się świeciły na myśl, że dziś będzie pukała do domów w najbliższej okolicy bawiąc się w słynne trick or treat! Wiedząc, że zabawa ta zaowocuje workiem pełnym słodyczy czyli jedną wielką radością! :D

fot. źródła własne
fot. źródła własne


Ja w Halloween zostałam piratką albo dziewczyną pirata – jak kto woli. Katie zamieniła się w Snow White a starsza, Emma w czarownicę. Wieczór był pełen śmiechu i dobrej zabawy. Po wspólnych przygodach z dziewczynami udało mi się jeszcze pojechać do centrum San Fran by na ulicach obserwować jak miasto świętuje Halloween! Spotkałam tam mnóstwo poprzebieranych i świetnie bawiących się ludzi ;-)

fot. źródła własne

czwartek, 24 października 2013

SKUTKI UBOCZNE

Sama nie mogę uwierzyć w to, że jedna trzecia mojego pobytu już za mną. W poniedziałek minęły dokładnie 4 miesiące od kiedy zamieszkałam w San Francisco. Potwierdza się stara prawda, że czas szybko leci. Kiedy to minęło? Nie wiem. Ale wiem, że nie mogę pozwolić sobie na marnowanie czasu, że chcę czerpać garściami z tego, co mnie tu spotyka, że pragnę wykorzystać dany mi czas najlepiej, jak tylko potrafię!  By na sam koniec za słynną Ediht Piaf czy za naszą rodowitą Edytą Geppert zaśpiewać: nie żałuję... I tak właśnie śpiewam codziennie, bo było warto podjąć tę decyzję ;-)

fot. źródła własne

Z perspektywy zawsze widać najlepiej więc może warto przyjrzeć się mojemu pobytowi przez pryzmat 4 miesięcy, które minęły bezpowrotnie odściskując na mnie swoje piętno. Bo niezaprzeczalnie moja amerykańska przygoda wywiera na mnie duży wpływ. I nie tylko dlatego, że powiększa się moje doświadczenie w pracy z dziećmi.
Chodzi o skutki uboczne jakie niesie za sobą uczestnictwo w programie Au Pair in America. I szczerze powiedziawszy, owe skutki są bardzo pozytywne.

Człowiek zaczyna dostrzegać zmiany, które zachodzą przede wszystkim w nim samym. Nagle zaczynasz rozumieć, że jesteś odważna bo wyjechałaś sama w daleki świat nie będąc pewna niczego, co może Cię tu spotkać. A skoro jesteś odważna to świat należy do ciebie! I to dopadające mnie czasami uczucie: ‘ooooo mogę wszystko’ jest naprawdę fajne ;-)

Zaczynasz dostrzegać, że z każdym dniem coraz bardziej rozumiesz ludzi. I wcale nie dlatego, że twój zmysł psychologiczny się rozwija (choć też tak może być ;-)), ale dlatego, że z angielskim wchodzisz na wyższy level. Bo fajnie jest rozumieć, co drugi człowiek do ciebie mówi. A ja mam jeszcze to szczęście codziennie uczęszczać na darmowy, dwugodzinny kurs języka angielskiego w City College of San Francisco.
Czyż nie jest to super sprawą? Możliwością, z której grzechem byłoby nie skorzystać?

fot. źródła własne

Zauważasz, że to, co kiedyś oglądałaś tylko na filmach albo w internecie, znajduje się tuż za drzwiami twojego domu. Jest osiągalne, nie musi być już tylko snem, a co za tym idzie, zaczynasz pozwalać sobie na myślenie, że może faktycznie wszystko jest możliwe? Że marzenia się spełniają. Trzeba tylko chcieć. Podjąć decyzję, spakować walizki i ruszyć w drogę. Mimo lęku, mimo obaw. Bo uświadamiasz sobie, że strach ma tylko wielkie oczy.  A ta wiedza pozwala ci z każdym dniem robić nowe rzeczy, kroczyć odważnie naprzód.

fot. źródła własne

I co najlepsze, uświadamiasz sobie, że żyjesz! Codzienne, normalne rzeczy odkrywasz na nowo! Że świetnie radzisz sobie w nowych okolicznościach, z daleka od domu, wśród nowych ludzi i w dodatku robisz to sama! I to jest jedno z fajniejszych uczuć na świecie! ;-)

fot. źródła własne

wtorek, 15 października 2013

KALIFORNIJSKI ŚWIAT WINNIC

Wszyscy na niego czekamy, wypatrujemy z utęsknieniem. W niedzielę dopada nas przygnębienie, że dobiega końca, a już w poniedziałek zaczynamy odliczanie do następnego. Weekend – bo o nim mowa, jest najprzyjemniejszą częścią tygodnia większości z nas, a na pewno mojego! To właśnie w weekendy każda au pair in America skupia się na eksplorowaniu miejscowości, w której mieszka, oraz jej najbliższej okolicy. I mimo, że nie odkryłam jeszcze wszystkich wspaniałości San Francisco i nie zajrzałam w jego wszystkie zakamarki, tym razem, za namową koleżanek, postanowiłam wybrać się z nimi na wycieczkę do słynnej kalifornijskiej krainy winnic – Napa Valley.

fot. źródła własne

Mieszkańcy San Francisco są szczęściarzami bo dojazd do Doliny Napa zajmuje tylko godzinę. Jest to godzina spędzona na podziwianiu przepięknych krajobrazów roztaczających się z każdej strony. Atrakcje zaczynają się już podczas wyjazdu z San Francisco. Miałyśmy to szczęście, że nad miastem nie było w sobotę mgły, która bardzo często się nad nim roztacza powodując, że piękne widoki po prostu znikają, a wśród nich: Alcatraz, górzyste krajobrazy czy słynny Golden Gate Bridge, który tym razem pozwolił nam opuścić SF. Następnie obrałyśmy drogę w kierunku małej, przepięknej miejscowości turystycznej –Sausalito. A to wszystko po to, aby nasza weekendowa wycieczka odbywała się na najdogodniejszej i najciekawszej, obfitującej w przepiękne widoki trasie prowadzącej do kalifornijskiego świata win!

fot. źródła własne

fot. źródła własne

Przyznam szczerze, że była to moja pierwsza wycieczka do winnic i jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Ogromne pola winorośli podczas słonecznego dnia wyglądają przepięknie! W Napa Valley znajduje się mnóstwo winiarni, ale my miałyśmy okazję zwiedzić tylko trzy. W jednej z nich opowiedziano nam jak przebiega proces powstawania wina, a także oprowadzono po miejscach, gdzie dochodzi do jego produkcji. Ale dla wytrawnych smakoszy wina najprzyjemniejszą częścią była oczywiście jego degustacja ;)!

fot. źródła własne

fot. źródła własne

Jednodniowa wycieczka okazała się strzałem w dziesiątkę! Pozwoliła nam oderwać się od codziennego życia w mieście i zrelaksować poza jego granicami podziwiając urocze krajobrazy kalifornijskiej krainy win!