niedziela, 29 grudnia 2013

POŚWIĄTECZNIE

Święta, święta i po świętach! Moje w tym roku były zupełnie inne niż wszystkie poprzednie. Z wielu powodów! Po pierwsze: nie mieliśmy tradycyjnej wigilii. Zamiast niej zjedliśmy przepyszny obiad, gdzie daniem głównym była jagnięcina. Było bardzo miło, sympatycznie i rodzinnie. W pierwszy dzień świąt natomiast na stole wylądowała gęś! a więc jak widać, jadłospis całkowicie inny niż tradycyjne, polskie potrawy świąteczne.

Po drugie: nie śpiewaliśmy kolęd, co prawda w tle leciało „I am dreaming of a white Christmas...” ale to nie jest to samo co nasza Cicha Noc albo Dzisiaj w Betlejem!

Po trzecie: były to najcieplejsze święta jakie kiedykolwiek miałam! W tym tygodniu temperatura w San Francisco wahała się między 17-19 stopni. Lato! :D I kocham to ‘lato’, mimo tęsknoty za śniegiem i białymi świętami.

fot. źródła własne

Po czwarte: były to moje pierwsze święta daleko od domu bez najbliższej rodziny. Niestety, czasem tęsknota i rozstanie  jest ceną, którą musimy zapłacić, za to, aby być szczęśliwym w innej sferze naszego życia.

Po piąte: w moim rodzinnym domu panuje zwyczaj, że prezenty otwieramy po kolacji wigilijnej. Tutaj musiałam czekać do pierwszego dnia świąt! O 7 rano zapukała do mnie Emma, że wszyscy przy choince na mnie czekają i abym wstawała bo Mikołaj przyszedł w nocy! Więc szybko wstałam, ubrałam się i zeszłam na dół. Chyba byłam grzeczna w tym roku bo Mikołaj był dla mnie bardzo serdeczny! :D

Po szóste: w Ameryce nie ma czegoś takiego jak drugi dzień świąt. Natomiast moja host mama była bardzo zadowolona, że w Polsce obchodzimy drugi dzień świąt bo Santa Claus zapomniał zostawić pod choinką jeden z moich prezentów więc przyszedł do mnie ponownie drugiego dnia świąt :D

Tegoroczne święta były inne. Natomiast, jak się okazuje, "inne" wcale nie znaczy gorsze ;-)

fot. źródła własne

sobota, 21 grudnia 2013

SANTA CLAUS IS COMING TO TOWN!

Idą, idą święta! Tylko, że za oknem wcale nie jest biało, ale... słonecznie. Zamiast puchowej kurtki, ubieram... bluzę. Co prawda, choinka pachnie w salonie, jednak ja mam wrażenie, że coś tu jest nie tak! 
Z dwóch powodów: po pierwsze nie chce mi się wierzyć, że już jest grudzień i powolnymi krokami zbliża się koniec roku, a po drugie człowiek potrafi poczuć się naprawdę dziwnie siedząc w piękny ciepły dzień, w pełnym słońcu  na jednej z ławek na Union Square, gdzie po jednej stronie mamy palmy, a po drugiej wielką, udekorowaną choinkę oraz lodowisko... 

fot. źródła własne

Prawdą jest, że nie wiem jak to możliwe, ale w poniedziałek minęło  pół roku od dnia, w którym postawiłam swoje pierwsze kroki na amerykańskim kontynencie. Czas w USA leci mi zdecydowanie za szybko! Ale chyba zawsze, gdy jest fajnie, miło i przyjemnie – czas płata nam figla i nie wiadomo jakim cudem... przyspiesza! W każdym razie robiąc małe podsumowanie: ani przez sekundę nie żałowałam, że tu przyjechałam. Co więcej, uważam, że decydując się na pobyt w Stanach jako Au Pair in America, podjęłam najlepszą decyzję w swoim życiu. Od ponad pół roku codziennie budzę się mając za oknem najpiękniejszy widok na świecie. Codziennie poznaję nowych ludzi, odkrywam nowe miejsca, a co najlepsze odkrywam  siebie i swoje możliwości. I cieszę się, że mogę robić to w tak pięknym miejscu jakim jest San Francisco!!

fot. źródła własne


Ale wracając do świąt! W ostatnią sobotę miałam przyjemnośc uczestniczyć w świetnym wydarzeniu jakim jest SantaCon. Pierwsza tego typu impreza miała miejsce w 1994 roku właśnie w San Francisco. Obecnie idea ta dotarła aż do ponad 44 krajów na całym świecie!  Ale co to właściwie jest? - jest to jedna wielka impreza.... świąteczna! Uczestnicy SantaCon przebierają się za Świętych Mikołajów, renifery, gwiazdki – wszystko to, co jest związane ze świętami Bożego Narodzenia, a  następnie udają się do wybranego przez siebie klubu, który uczestniczy w całej zabawie. Świetna sprawa kiedy połowa miasta jest ubrana na czerwono i każdy udaje Santa Claus! Ekstra zabawa i dużo śmiechu! Zdecydowanie wszystkim polecam...  już za rok! :D

niedziela, 15 grudnia 2013

BETTER CONNECTION

To była moja pierwsza od pół roku całkowicie polska wycieczka. Polskie rozmowy, polskie historie, polskie żarty, polski klimat. I właśnie to spotkanie uświadomiło mi jak bardzo za tym tęsknię. Za polskością, za moimi ukochanymi przyjaciółmi, których zostawiłam w kraju, za domem. Jednak mimo tęsknoty, która przychodzi i odchodzi, stałe i pewne jest to, że całym sercem uwielbiam mieszkać w przeuroczym San Fran!
Dwie Polki – koleżanki au pair i jeden Polak – inżynier programista. I tutaj wypadałoby zrobić małą dygresję bo nie wiem czy wszystkim wiadomo, ale okolice San Francisco to centrum amerykańskiego przemysłu nowych technologii. Chyba wszystkim znana Dolina Krzemowa stanowiąca największe skupisko firm komputerowych i internetowych na świecie.To tutaj w Menlo Park ma swoją siedzibę Facebook, a kawałek dalej w Mountain View – Google. Dlatego też w San Francisco i okolicach można znaleźć ludzi z całego świata, którzy przyjechali pracować w Kalifornii jako programiści i informatycy. Poznałam już między innymi Brazylijczyków pracujących dla Facebooka czy kolegę Polaka pracującego dla jednej z ogromnych korporacji informatycznych.



Ale wracając do sedna sprawy czyli do wycieczki. Muir Woods National Moniument bo o nim mowa,  jest amerykańskim pomnikiem narodowym położonym w Zatoce San Francisco gdzie wybraliśmy się w zeszłą niedzielę. Piękne miejsce, wspaniała wycieczka!



Las, rześkie, świeże powietrze, drzewa, cisza, spokój, przygoda. Uwielbiam takie klimaty! "There is no wi-fi in the forest but we promise you'll find a better connection”.  Prawda w czystej postaci! Niby nic takiego bo tylko spacer po lesie, ale jak wiele taki spacer może dać! Zdrowe zmęczenie, spokój ducha, energię, oderwanie od codziennych trosk!  Zupełna zmiana perspektywy. Dla mnie bomba!




Oczywiście po 4 godzinach wędrówki byliśmy strasznie głodni. Dlatego też postanowiliśmy wstapić do Sausalito, przepięknej turystycznej miejscowości położonej między Muir Woods a San Fran, aby  tam w jednej z restauracyjek zjeść ogromne amerykańskie burgery! I po takim dniu pełnym wrażeń, który mogłam spędzić będąc Au Pair in America padłam ze zmęczenia i o godzinie 21, jak moje dwie podopieczne, byłam już w obięciach Morfeusza.

piątek, 6 grudnia 2013

NIEBO W GĘBIE!

Jest zimno. Tak, z żalem w sercu muszę przyznać, że w San Fran zrobiło się zimno! Może nie aż tak bardzo jak w Europie, gdzie szaleje Orkan, ale w porównaniu z zeszłą niedzielą, gdzie ubrana jedynie w koszulkę i sweterek narzekałam(!?), że jest za gorąco, dziś jest po prostu zimno! Termometr pokazuje jedynie 7 stopni więc zdecydowałam się zostać pod ciepłą i przytulną kołdrą i powspomianć trochę zeszły, ciepły, rodzinny i jeden ze smaczniejszych tygodni w Ameryce!

Święto Dziękczynienia odwiedzili nas dziadkowie, rodzice mojego ‘hosta’ więc w domu było więcej o dwie osoby i trzy psy. Dodatkowo wpadła z wizytą rodzina brata mojego ‘hosta’, która także mieszka w San Francisco. I tradycyjnie jak w każde święta było też mnóstwo pysznego jedzenia! Przyznam szczerze, że zanim tu przyjechałam, bałam się, że mój pobyt w Ameryce zaowocuje przybraniem na wadze. Na całe szczęście California jest stanem, gdzie bardzo dużo ludzi prowadzi zdrowy tryb życia i do tej grupy należy także moja host family! Ale jak to w święta, człowiek zawsze pozwala sobie na więcej i jest najzwyczajniej w świecie łakomy :D.

Już w środę zaczęliśmy pierwsze świętowanie... z krabami! Pierwszy raz w życiu jadłam kraby i jestem zachwycona ich smakiem! Pyszności!  Co prawa trzeba trochę sie napracować zanim człowiek się naje, ale jest to robota warta zachodu!

 fot. źródła własne

 fot. źródła własne

W czwartek natomiast, pierwszy raz w życiu miałam okazję świętować Thanksgiving z tradycyjnym ogromnym indykiem, który siedział w piekarniku z pięć dobrych godzin. Kolejne smakowitości! Wraz z sałatkami i ziemniaczkami mniam, mniam, mniam!

 Thanksgiving, fot. źródła własne

I ostatnia rzecz z zeszłego tygodnia, którą miałam okazję spróbować pierwszy raz w życiu to... antylopa! Upolował ją mój 'host' dziadek, który jest myśliwym. Nie muszę chyba dodawać, że tak jak wszystko inne, smakowała znakomicie.


I niby taka zwykła sprawa jak jedzenie, które nasz organizm potrzebuje do przeżycia, ale także ono jest kolejnym aspektem, dla którego warto było zostać Au Pair in America.  Bo spróbowałam tu mnóstwo potraw, których nie miałam okazji jeść nigdy wcześniej. Jadłam owoce i warzywa rosnące tylko w Kalifornii, kraby, antylopy, indyki, amerykańskie burgery i inne smakowitości, które pozwoliły mi przez chwilę poczuć niebo w gębie! :D