czwartek, 26 marca 2015

W OCZEKIWANIU NA WAKACJE ;-)

Już za kilka dni, już za dni parę!! Nie moge się doczekać! :-D W piątek, po pracy, zaczynam swoje 9-dniowe wakacje! A w niedzielę w nocy lecę do Miami!!! Yeaaaaah! To się nazywa cudowny lajfik, którego czasami aż sama sobię zazdroszczę ;-) W każdym razie, moje przygotowania do wyjazdu trwają. Już mam przygotowany plan co będę robiła w Miami. Pogoda zapowiada się świetna więc mam nadzieję, że się poopalam, bo mimo, ze całym sercem kocham San Francisco, to jednak tutaj rzadko kiedy zdarza się okazja do wylegiwania się na plaży w 28 stopniowym słońcu. A wygląda na to, że w Miami będę ją miała każdego dnia!! Nie mam jeszcze planu na San Diego, ale na szczęście mam jeszcze trochę czasu, aby go stworzyć! Zakupy wyjazdowe tez już zrobiłam! Letni kapelusz, krótkie spodenki, sukienki - tak, to wszystko na pewno mi się przyda! No i jeszcze krem do opalania, ale tym zakupem zajmę się już na miejscu!

w oczekiwaniu na wakacje :D, fot. źródła własne

Cieszę się, cieszę się bardzo na ten wyjazd. Fajnie jest podróżować, zwiedzać nowe miejsca, poznawać nowych ludzi. A przyznam szczerze, że już trochę czasu minęło od mojego ostatniego wyjazdu z SF, więc tym bardziej jest na co czekać! Co więcej, przecież miejsca, do których się wybieram to istny raj! :-D

Zakwasy po półmaratonie już mi minęły. Zaczęłam też swój drugi kurs fotografii z czego się mega cieszę. Tym razem mam zamiar skupić się na fotografii portretowej bo tę lubię najbardziej. Z powodu wakacji będę musiała opuścić swoje kolejne zajęcia, ale mam duże zadanie domowe - przygotować 20 fajnych zdjęć, więc jestem pewna, że Miami i San Diego będą odpowiednimi miejscami do tego, aby postrzelać fajne foty! Mam już też jedną chętną modelkę, koleżankę Polkę, Dagmarę, która, jak się okazało, jedzie do Miami w tym samym czasie co ja! Jak widać, życie potrafi nam przyszykować bardzo miłe niespodzianki ;-)

fot. źródła własne

Moja przygoda w San Francisco jako Au Pair in America jest jak dotychczas najlepszym okresem w moim życiu! Najpiękniejszym i najszczęśliwszym, pełnym wyzwań, podróży, nowych miejsc, ludzi, zdarzeń i doświadczeń. Przeżyłam tu i ciągle przeżywam niezapomniane chwile, które na zawsze pozostaną w mojej pamięci i sercu! Za nic w świecie nie oddałabym tego czasu i za wszystko na świecie powtórzyłabym tę przygodę jeszcze raz, gdybym miała taką możliwość. Więc jeśli któraś z Was jeszcze się zastanawia, zobaczcie filmik "Zakochane w Ameryce", który dla mnie jest świetną pamiątką mojego okresu bycia au pair! ;-)


niedziela, 22 marca 2015

HALF MARATHON IN OAKLAND!

Jestem potwornie zmęczona. Wyczerpana wręcz, a moja chęć do robienia czegokolwiek (poza leżeniem w łóżku) dzisiejszego wieczoru jest po prostu żadna!! A wszystko to przez mój pierwszy w życiu półomaraton!! TAK! W końcu dziś nasąpił ten wielki dzień, do którego przygotowywałam się od ponad dwóch miesięcy! Dziś o 9:15 w Oakland przebiegłam swój pierwszy w życiu half marathon i wygrałam!! hahahah może nie złoty, srebrny czy nawet brązowy medal! Ale i tak wygrałam!! Odniosłam swój mały wielki sukces! 

 fot. źródła własne

A było to tak, że wstałam o 7. Ubrałam się, zjadłam śniadanie i wyruszyłam do Oakland, aby wziąć udział w Oakland Running Festival. Jaki już kiedyś wspominałam, Oakland to misto do którego prowadzi Bay Bridge i stosunkowo łatwo się do niego dostać. Najpierw musiałam skorzystać z Muni - komunikacji miejskiej, a następnie złapać tak zwany Bart - train, który dowiezie nas do różnych miejsowości w Bay Area
Na miejscu w Oakland czekał już na mnie mój running kompan czyli Szymon. Jako, że nie mięliśmy za dużo czasu, udaliśmy się prosto na start. Trochę obawiałam się pogody. Zazwyczaj biegi startują o wczesnych godzinach porannych (7 rano). Jest to dobra pora, gdyż nie jest jeszcze gorąco i słońce nie utrudnia biegu. Nasz half marathon rozpoczynał się o 9:15, jednakże pogoda okazała się wyśmienita! Było chłodnawo i rześko - w sam raz na 21 kilometrowy bieg!

 fot. źródła własne

Więc wystartowaliśmy! Umówiliśmy się z Szymonem, że każde z nas biegnie swoim tempem więc nie musieliśmy oglądać się jedno na drugiego, a tym bardziej na siebie czekać. Przyznam szczerze, że biegło mi się bardzo dobrze. Do połowy biegu wręcz niesamowicie dobrze. Kryzys złapał mnie na około 16 kilometrze i raz z mniejszą, raz z większą intensywnością utrzymywał się do końca wyścigu. Zwłaszcza uciążliwy i dokuczliwy był na samym końcu kiedy to mój wewnętrzny głos podpowiadał mi, aby się poddać, zatrzymać, zrezygnować albo po prostu dospacerować do mety!! W pewnym momencie myślałam, że się zatrzymam na środku drogi i rozpłaczę, :P! Ale, na szczęście, tak się nie stało. Dobiegłam! I jestem z siebie bardzo zadowolona i dumna!! Czas, który osiągnęłam to 2h i 19 sekund! I się bardzo mocno cieszę z mojego wyniku! Hip hip huraaaa huraaa huraa!! :P

 fot. źródła własne

A po wyścigu czekała nas nagroda!! Oczywiście każdy dostał medal. Ale też zasłużone przysmaki: snacki, owoce, batony :D Co więcej, na trzy wyścigi, w których miałam okazję uczestniczyć, w ten wliczony był nawet alkohol! Więc każda osoba, która miała ukończone 21 lat mogła wypić sobie dwa małe piwa albo dwie lampki wina! My zdecydowaliśmy się na piwo i wylegiwanie się na trawie przy cudownej muzyce na żywo! Jestem pod ogromnym wrażeniem organizacji całej tej imprezy. I musze przyznać, że był to naprawdę udany dzień wypełniony na maxa endorfinami. 

wtorek, 10 marca 2015

ANGEL ISLAND!

W niedzielę miałam w planach 'nicnierobie', jednak w sobotę wieczór zadzwonił do mnie kolega i powiedział:
- Może przepłyniemy się rano do Angel Island i zrobimy tam fajny hike? Ma być ciepło i słonecznie, myślę, że to dobry pomysł! Co ty na to?
Ja oczywiście byłam na tak! Bo lepiej jest coś robić, niż nie robić nic! W dodatku przy tak pięknej pogodzie, która od jakiegoś czasu utrzymuje się w San Francisco, wiedziałam, że widoki będą nieziemskie i zapierające dech w piersiach! Więc okazja była podwójnie dobra: aby troche połazić, ale także porobić przepiękne fotografie! Czyli to, co Natalia lubi najbardziej!

 fot. źródła własne

 fot. źródła własne

W niedzielę budzik zadzwonił o 7:45. Nasz ferry do Angel Island wypływał o 9:45, ale potrzebowałam około godziny by dostać się do Pier 41. Tak wieć wstałam, ogarnęłam się i zeszłam na dół by zrobić śniadanie. Patrzę, a zegarek pokazuje 7:00. Myślę sobie: coś tu jest nie tak! Jednakże okazało się, że w nocy, z soboty na niedzielę przestawialiśmy czas, czego oczywiście w ogóle nie byłam świadoma. Więc teraz ranki są jeszcze ciemne i ponure, ale za to wieczory są dłuższe i przyjemniejsze!

 fot. źródła własne

 fot. źródła własne

Więc o 9:30 spotkaliśmy się z PJ przed Gate 3 z której wypływał nasz statek do Angel Island. Fog był wszędzie i ledwo było cokolwiek widać. To nas trochę martwiło, ale ja czułam, że prędzej czy później i tak się rozpogodzi. Gdy dojechaliśmy na wyspę, zjedliśmy śniadanie w jedynej kawiarni, która się na niej znajduje, zgarnęliśmy mapę i udaliśmy się na hike. Naszym głównym celem było dotrzeć na najwyższy szczyt wyspy, po to, aby stamtąd podziwiać widok na całą zatokę San Francisco. Aura oczywiście się rozpogodzila i było przepięknie słonecznie prawie jak w środku lata.

 fot. źródła własne
Osobiście jestem wielką miłośniczką "łażenia", zwłaszcza jesli dookołoa jestem otoczona naturą. Lasy, góry, doliny, przepiękne widoki, to jest to, co cieszy moje oko i raduje serce. Bardzo to lubię i zawsze, z takich dłuższych (ale także krótkich!) spacerów czerpię ogromną przyjemność. I tak było również w niedzielę. Fajne towarzystwko, cudowne widoki, świeże powietrze, fantastyczna pogoda - czego chcieć więcej? Ja niczego więcej w tamtym momencie nie potrzebowałam! Do domu wróciliśmy około 18 zdrowo zmęczeni, ale także zadowoleni. Bardzo fajny i udany dzień!

 fot. źródła własne

I tak jak już wcześniej wspominałam, jestem w trakcie planowania urlopu. Mojego zasłużonego odpoczynku od pracy jako Au Pair in America :-D. Trochę czuję się tak, jakbym robiła sobie wakacje od wakacji, hahaha, ale jestem z tego powodu bardzo zadowolona tak, czy siak! I juz nie mogę się doczekac wyjazdu na Florydę, a później do San Diego! Czeka mnie smażing i plażing, poznawanie nowych, fantastycznych ludzi i dobra zabawa! Wow, życie jest piękne!!! ;-)

czwartek, 5 marca 2015

NOWE, ZDROWE NAWYKI!

Fajnie jest mieć przez cały rok pogodę zbliżoną do wiosennej. Jest to jeden z wielu powodów, dla których kocham to miasto. Słoneczny dzień i 20 stopni powodują, że aż chce się wyjść na zewnątrz. Więc, co już stało się moim zdrowym nawykiem, poszłam na czterdziestominutową przebieżkę. Wróciłam, wzięłam prysznić i stwierdziłam, że pora pomedytować. Chciałam wysiedzieć 20 minut, ale jakoś nie udało mi się skupić na maksa więc skończyło się na 12. Jendak to też dobry wynik!


poduszka medytacyjna :D, fot. źródła własne

Moja przygoda z medytacją zaczęła się gdy na półce u swoich hostów znalazłam książkę o 8 minutowej, codziennej medytacji. Było to jakoś w zeszłym roku. Zaczęłam czytać i wszystko wydawało mi się takie proste i łatwe, że aż postanowiłam spróbować. Usiadłam i przeżyła 8-minutowe katusze :D Nie mogłam zapanować nad myślami, nie mogłam skupić się na oddechu, nie mogłam wysiedzieć w ciszy. W głowie wojna! Myśl za myślą goni myśl. No, ale jakoś zniosłam te 8 minut męczarni mimo, że było naprawdę ciężko. Postanowiłam próbować codziennie, albo chociaż często! Okazało się to nie lada wyzwaniem. Medytowałam regularnie przez kilka dni, po to by kolejny tydzień w ogóle tego nie robić. I złościłam się tylko na siebie, że jestem niekonsekwentna. 

wczorajszy księżyc nad SF, fot. źródła własne

Zauważyłam też, że medytacja mi pomaga. Mam większy dystans do siebie, ale także moja cierpliwość jest większa. Już się tak nie denerwowałam jak moja uparta Katie krzyczała w niebogłosy, albo nie chciała się mnie słuchać pokazując zarazem swoje humorki i oblicze małego diabła :P! To spowodowało, że zapragnęłam kontynuować moją praktykę. Znalazłam też w naszym domu więcej książek na ten temat, gdyż moja host mama sama interesuje się tym tematem. Zaczęłam więcej czytać oraz częściej i dłużej praktykować. Dziś już spokojnie wysiedzę dwadzieścia minut. Staram się też praktykować codziennie. Ale wiadomo jak to jest z czynnikiem ludzkim: jest leniwy i często przegrywa ze swoimi postanowieniami :P! Jednak ja wytrwale walczę! Bo nawet to polubiłam, Tak samo jak bieganie, które kiedyś było moim wrogiem. Ogólnie dochodzę do wniosku, że na początku wszystko wydaje się być tak strasznie trudne i męczące, ale praktyka i poniekąd zmuszanie się do aktywnośći powodują, że z czasem łatwieje i staje się nawet przyjemne ;-) Tę regułę, mam wrażenie, można odnieść do wielu życiowych aktywności.

fot. źródła własne

Chyba nigdy o tym nie wspominałam, ale odnoszę wrażenie, że cała Kalifornia jest mega promująca zdrowe nawyki i healthy lifestyle. W San Francisco na każdym kroku znajdziemy szkołę jogi. Mnóstwo osób biega, jeździ na rowerach, chodzi na siłownię. Ludzie dbają o swoje zdrowie fizyczne, ale także psychiczne. Zdrowo się odżywiają, segregują śmieci, dbają o dobrą energię. I mi się to szalenie podoba! Każdy też się do ciebie uśmiecha i jest miły. Nie twierdzę, że to jest zawsze szczere, ale chyba nawet mimo tego, jest to milsze niż kontakt z gburowatymi, zestresowanymi ludźmi!

fot. źródła własne

A z nowości to po ponad 1,5 roku pobytu w SF w końcu, pierwszy raz przejechałam się Cable Car! Czego sobie bardzo serdecznie gratuluję! :-D