piątek, 6 grudnia 2013

NIEBO W GĘBIE!

Jest zimno. Tak, z żalem w sercu muszę przyznać, że w San Fran zrobiło się zimno! Może nie aż tak bardzo jak w Europie, gdzie szaleje Orkan, ale w porównaniu z zeszłą niedzielą, gdzie ubrana jedynie w koszulkę i sweterek narzekałam(!?), że jest za gorąco, dziś jest po prostu zimno! Termometr pokazuje jedynie 7 stopni więc zdecydowałam się zostać pod ciepłą i przytulną kołdrą i powspomianć trochę zeszły, ciepły, rodzinny i jeden ze smaczniejszych tygodni w Ameryce!

Święto Dziękczynienia odwiedzili nas dziadkowie, rodzice mojego ‘hosta’ więc w domu było więcej o dwie osoby i trzy psy. Dodatkowo wpadła z wizytą rodzina brata mojego ‘hosta’, która także mieszka w San Francisco. I tradycyjnie jak w każde święta było też mnóstwo pysznego jedzenia! Przyznam szczerze, że zanim tu przyjechałam, bałam się, że mój pobyt w Ameryce zaowocuje przybraniem na wadze. Na całe szczęście California jest stanem, gdzie bardzo dużo ludzi prowadzi zdrowy tryb życia i do tej grupy należy także moja host family! Ale jak to w święta, człowiek zawsze pozwala sobie na więcej i jest najzwyczajniej w świecie łakomy :D.

Już w środę zaczęliśmy pierwsze świętowanie... z krabami! Pierwszy raz w życiu jadłam kraby i jestem zachwycona ich smakiem! Pyszności!  Co prawa trzeba trochę sie napracować zanim człowiek się naje, ale jest to robota warta zachodu!

 fot. źródła własne

 fot. źródła własne

W czwartek natomiast, pierwszy raz w życiu miałam okazję świętować Thanksgiving z tradycyjnym ogromnym indykiem, który siedział w piekarniku z pięć dobrych godzin. Kolejne smakowitości! Wraz z sałatkami i ziemniaczkami mniam, mniam, mniam!

 Thanksgiving, fot. źródła własne

I ostatnia rzecz z zeszłego tygodnia, którą miałam okazję spróbować pierwszy raz w życiu to... antylopa! Upolował ją mój 'host' dziadek, który jest myśliwym. Nie muszę chyba dodawać, że tak jak wszystko inne, smakowała znakomicie.


I niby taka zwykła sprawa jak jedzenie, które nasz organizm potrzebuje do przeżycia, ale także ono jest kolejnym aspektem, dla którego warto było zostać Au Pair in America.  Bo spróbowałam tu mnóstwo potraw, których nie miałam okazji jeść nigdy wcześniej. Jadłam owoce i warzywa rosnące tylko w Kalifornii, kraby, antylopy, indyki, amerykańskie burgery i inne smakowitości, które pozwoliły mi przez chwilę poczuć niebo w gębie! :D

8 komentarzy:

  1. Jakie cuda zrobione z serwetek(?)!
    Jedzenie jest generalnie ważnym aspektem dla którego warto podróżować po całym świecie! Taak, to zdecydowanie mój ulubiony temat.
    A co do przybierania na wadze- dzieje się to naprawdę? Zaobserwowałaś to u siebie albo może inne dziewczyny się żaliły? To pewnie głupie, ale to jedna z moich największych obaw odnośnie wyjazdu..
    Pozdrawiam Cię z Gdyni, w której Orkan rzeczywiście szaleje do spółki ze śnieżycą, która całkowicie zablokowała Trójmiasto i nie można się sensownie poruszać a śniegu przez jeden dzień przybyło do kolan- także niech nie będą Ci straszne te 7 stopnie :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Serwetki ładne, prawda, ale ...kupione! :D

    Ja też się bałam, że przytyję więc nie jesteś sama. Myślę, że bardzo łatwo i szybko można przytyć w Ameryce i znam dziewczyny, które przybrały na wadzę, znam takie, które utrzymały ją, a ja jetem przykładem osoby, która trochę schudła. Ale tylko dlatego, że zaczęłam biegać i ćwiczyć, bo prawda jest też taka, że nigdy nie byłam zbyt wielką miłośniczką słodyczy, ale tutaj jem ich od groma. Więc nie ma co martwić się na zapas! Można jeść i nie tyć, oby robić wszystko z głową ;-)

    Dziękuję za pozdrowienia! Faktycznie, tutejsza pogoda mnie trochę rozpieściła, :p! Śledzę sytuację w Polsce i też mnie ona martwi bo w Szczecinie, moim rodzinnym mieście też hula wiatrzysko! Ale mam nadzieję, że ten armagedon się wkrótce skończy!

    Zdecydowałaś się już na wyjazd czy jesteś dopiero w trakcie rozważań czy warto?

    pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć!
    Natknęłam się na Twojego bloga praktycznie na samym początku jego istnienia i staram się śledzić co słychać u Ciebie za oceanem :).
    I zgadzam się z N. niech nie będzie Ci straszne te 7 stopni:)! W Polsce pogoda nie rozpieszcza, jak sama pewnie czytasz.
    Thanksgiving.. tyle nowości zakosztowałaś i przeżyłaś:). Sama chciałabym kiedyś spędzić takie święto, i nie tylko, w amerykańskiej rodzinie.
    Z niecierpliwością czekam na kolejne Twoje relacje! :)

    Pozdrawiam z południowej części Polski! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Od początku śledzę Twojego bloga i sobie pomyślałam, że nadszedł czas, abym coś tutaj naskrobała, bo myślę, że osoba, która "w tym siedzi" zawsze lepiej pomoże niż inna ;) Jestem zafascynowana Au Pair, ale z drugiej strony też przerażona. Chciałabym wyjechać za 1,5 roku, czyli po mojej maturze, jednak boję się i mam wątpliwości w kwestii wielu rzeczy. Moją barierą na pewno jest język. Wiem, że umiem go naprawdę bardzo średnio, a nie wyobrażam sobie, że nie mogłabym się dogadać z moją rodziną. Dodatkowo chciałabym tam uczęszczać na zajęcia taneczne w ramach EduCare. Wiesz coś może o takiej możliwości? I jeszcze jak to jest z czasem wolnym? Widzę, że Ty dużo zwiedzasz, ale większość nie wyjeżdżasz, bo nie masz jak, bo nie posiadasz auta. Ja bym bardzo chciała mieć jednak taką możliwość... Proszę o rady! ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć Dziewczyny!
    miło mi, że śledzicie co dzieje się u mnie :-) Fajnie też, że jest w Was chęć, aby taką przygodę przeżyć. A naprawdę warto!

    Olga, dzięki za pozdrowienia i miłe słowa!

    'Anonimowy' już Cię podziwiam! Za to, że jesteś tak młoda, a taka odważna! Każdy się boi, niech Cię to nie zraża. Jednak Ty masz już tę przewagę, że wiesz czego chcesz i mimo, że masz przed sobą 1,5 roku, to już żywo interesujesz się tematem!

    Język - uwierz mi, że się dogadasz i z każdym dniem tutaj, będzie on coraz lepszy. Ja przez połowę swojego życia miałam barierę językową i na widok obcokrajowca uciekałam gdzie pieprz rośnie, a czasem nawet zdarzało mi się powiedzieć: I'm sorry, I don't speak English! ponieważ bałam się, że nie skleję poprawnie zdania, :P. I to był mój błąd, że się bałam. Teraz też popełniam błędy i wszystkiego nie rozumiem, ale im dłużej tu jestem, tym mój angielski jest lepszy bo ciągle praktykuję. A jak wiadomo, praktyka czyni mistrza! I skoro masz przed sobą 1,5 roku proponuję uczyć się codziennie 5 nowych słówek, poświęcić trochę czasu na gramatykę i zobaczysz, że poczujesz się pewniej. Niech Cię nie zraża fakt, że nie mówisz perfekcyjnie. Musisz się dogadać, a z dzieciakami się rozmawia najlepiej i oni też są dobrymi nauczycielami, bo wytłumaczą Ci co znaczy konkretne słowo, jeśli nie będziesz wiedziała.

    Co do EduCare nie mam pojęcia jak to wygląda, bo ja jestem 'zwykłą' au pair. Musiałabyś się skontaktować z Au Pair in America - tam Ci na pewno pomogą!

    Czas wolny - pracujesz 40-45 godzin tygodniowo maksymalnie. Reszta to Twój czas wolny. Masz też 2 tygodnie płatnego urlopu. Oczywiście czasem wpadnie jakiś dodatkowy wolny dzień, zresztą wszystkiego można się dogadać z rodzinką.

    Auto - z nim też jest różnie. Ja nie jestem kierowcą tutaj, ale wiele dziewczyn jest. Co jednak nie oznacza, że mogą korzystać z auta w swoim wolnym czasie. Często, niestety nie mogą. Ale w USA można łatwo i szybko wypożyczyć auto więc to nie jest problem tak naprawdę ;-)

    Najważniejsza rada jest taka: ZROBIĆ WSZYSTKO, ABY WYJECHAĆ! To jest świetna przygoda, dobra szkoła językowa i świetna szkoła życia! A przede wszystkim rok (lub dwa) pełen wrażeń! ;-)

    Pozdrawiam Was ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeszcze bardziej mnie zachęciłaś, dziękuję! :) :*

    OdpowiedzUsuń
  7. podziwiam, bo ja śmię twierdzić, że kraba mimo wszytsko bym nie spróbowała :P hihi. Fajnie, też bym chciała przeżyć amerykańskie Hallowen, Thanksgiving and Holidays :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem pod wrażeniem. Bardzo ciekawie napisane.

    OdpowiedzUsuń