wtorek, 21 lipca 2015

PORADY DLA PRZYSZŁYCH AU PAIR part 2

Bycie au pair to wspaniała przygoda! Zwłaszcza jeśli za kraj docelowy wybierze się Stany Zjednoczone. Bo USA jest piekne! I podczas rocznego (albo nawet duletniego!) pobytu można zobaczyć naprawdę bardzo dużo! Więc pora na kolejne, krótkie porady:

PODRÓŻE - te małe i duże! Jednkaże wszystkie warte zorganizowania. Najlepsza rada dla przyszłych i teraźniejszych au pair: wyjeżdżaj jak najwięcej i jak najczęściej! Ile się da i gdzie się da. Ja podróżowałam sporo, ale i tak czuję, że za mało. Że mogłam zobaczyć więcej podczas moich dwóch lat. Że mogłam zorganizować więcej wyjazdów. A Stany są naprawdę prześliczne. Takie miejsca jak Grand Canyon, Zion Nationa Park czy Yosemite zapierają dech w piersiach i pozostają w pamięci na zawsze. Są wspaniałe i warto je zobaczyć. Tak samo jak miasta: Nowy York, Miami, San Diego oraz wiele, wiele innych. Należy zwiedzać ile się da i pobyt jako Au Pair in America jest najlepszą do tego okazją!

fot. źródła własne

DOKŁADNY PLAN - to jest to czego ja nie zrobiłam a powinnam. To jest to, czego mi zabrakło. Mimo, że miałam wizję tego, co chcę zrobić i osiągnąć podczas pierwszego, a nastepnie kolejnego - nie była ona strasznie dokładna przez co mylę, że trochę czasu niepotrzebnie przeciekło mi przez palce. Uważam, że wszystkie, zanim tu przyjedziecie, powinnyście przemyśleć co dokładnie chcecie osiągnąć dzięki temu wyjazdowi. Co chcecie zobaczyć, czego chcecie się nauczyć, co chcecie studiować (jaki kurs chcecie wybrać), jaki poziom języka angielskiego chcecie osiągnąć pod koniec roku, w jaki sposób będziecie nawiązywac nowe znajomości. Ale także cele dotyczące własnej osoby. Taki wyjazd daje bardzo dużo. Człowiek staje się odważniejszy, pewniejszy siebie, może schudnąć jeśli chce, ale może też przytyć na amerykańskich hamburgerach! Więc warto się znasanowić nad tymi wszyskimi rzeczami i je dokładnie zaplanować. Czas leci strasznie szybko. Nie wiem kiedy minęły moje dwa lata. Dlatego warto wyznaczyć cele i zaplanować działanie, aby nie zmarnować tego cennego i obfitego w możliwości czasu.

fot. źródła własne

OSZCZĘDZANIE - z rozmów z koleżankami operkami wiem, że to jest dość spory problem i nie ma co ukrywać: bolesny :P. Zwłaszcza, że w ameryce króluje konsupmcjonizm podniesiony do potęgi entej! Jako au pair zarabiamy 195,75$. Najlepiej tę kwotę rozbić na to, ile chcemy wydać tygodniowo, a ile oszczędzić. Aby zwiedzać potrzebujesz pieniędzy. A amerykańskie sklepy kuszą! Kuszą na maxa! Sama miałam tygodnie, że jak szalona robiłam zakupy: ubrania, kosmetyki, elektronika. Bo było tanio, bo były promocje, przeceny i oczy nie mogły się napatrzeć na to wszystko więc kupowałam! A później nawet w tym nie chodziłam. Warto jest oszczędzać i wydawać zarobione pieniądze rozsądnie. Przemyślcie tę kwestię.

fot. źródła własne

LUDZIE - wychodzcie do ludzi, poznawajcie ich! Wszystkich! Bądźcie odważne w tej kwestii. Jest to niesamowita okazja poznać i nawiązać przyjaźnie z ludźmi z całego świata. Poznać nową kulturę, zwyczaje i obyczaje i to nie tylko amerykańskie! To jest niesamowite doświadczenie! Jestem bardzo szczęśliwa, że miałam okazję poznać wszystkich moich przyjaciół z całego świata!

NOWOŚCI - odważcie się robić nowe rzeczy! Nowe i ciekawe! Nurkujce, skaczcie na bungee, latajcie na paralotni. To są mega ciekawe doświadczenia!

Program Au Pair in America to niesamowita, roczna przygoda! Wykorzystajcie ją na całego!

poniedziałek, 13 lipca 2015

PORADY DLA PRZYSZŁYCH AU PAIR part 1.

Dziewczyny, tak sobie myślę, że w kolejnych dwóch, a zarazem ostatnich notkach, podzielę się z Wami moimi przemyśleniami i radami dotyczącymi pobytu w programie Au Pair in America. Myślę, że z perspektywy dwóch lat pobytu w San Francisco u rodziny goszczącej, mogę pewne rzeczy zasugerować i podsunąć kilka pomysłów jak spędzić czas w USA i w programie jak najlepiej! Mogę podpowiedzieć co się liczy i na co zwracać uwagę. Ale także czego się nie bać. Mogę przekonać (mam nadzieję!!) że warto!

 fot. źródła własne

HOST FAMILY - rodzina goszcząca jest bardzo ważna. Musi być między Wami chemia, musicie się rozumieć i być wyczuleni na swoje potrzeby. To jest bardzo ważne. Musicie być w pewien sposób podobni, wyznawać zbliżone wartości i zgadzać się co do reguł w wychowywaniu dzieci. Musicie być dopasowani. Z doświadczenia innych dziewcząt wiem, że jak nie ma tego dopasowania, to jest ciężko. Dla obydwu stron. Ja miałam to szczęście trafić na wspaniałą host family, dosłownie perfect match. Potrafiliśmy się dogadywać w każdej kwestii i ja sobie to bardzo mocno ceniłam. Ale nie każda dziewczyna tak dobrze trafia. Więc słuchajcie tego, co potencjalni host parents mówią do Was podczas interviews, kierujcie się intuicją i przeczuciami. I jesli one podpowiadają, że coś nie gra, nie decydujcie się na tę rodzinę. Czekajcie na perfect match. Wiem, że jest on możliwy.

MIEJSCE POBYTU - moim zdaniem jest ważne. Być może nie tak ważne jak rodzina, z którą będziecie żyć pod jednym dachem i dla której będziecie pracować, ale też jest ważne. To tam spędzicie najbliższy rok i fajnie by było, aby owe miejsce było pełne możliwości, możliwości do rozwoju. I tu znowu musze przyznać, że ja byłam (i jestem!) wielką szczęściarą, że trafiłam na San Francisco. Nie dość, że piękne miasto to jeszcze nie można się w nim nudzić! Jedyne, co wiedziałam, przed wyjazdem to to, że chcę wylądować w Caifornii! I udało się! Warto więc wierzyć w swoje marzenia!

  fot. źródła własne

JĘZYK ANGIELSKI - wyjazd na program do Ameryki jest, moim zdaniem, najlepszą i najtańszą szkołą językową. I W OGÓLE nie ma się co martwić tym, że się nie dogadasz. Gwarantuję Ci, dogadasz się. Ja sama miałam opory i się bałam, że nie będę umiała się porozumieć i funkcjonować w kraju, gdzie podstawowym językiem jest język angielski. Na początku było trochę pod górkę, ale z czasem mój angielski się poprawił. I Twój też się poprawi! Wiem, że ten lęk jest najbardziej powszechny wśród dziewczyn przed wyjazdem, ale gwarantuję Wam, nie ma się czego bać i należy przyjechać nawet jak się człowiek nie czuje na siłach ze swoim poziomem języka angielskiego! Dogadasz się! Obiecuję i gwarantuję Ci to.

Reszta wkrótce!

sobota, 27 czerwca 2015

PODSUMOWANIE PROGRAMU CZĘŚĆ II

Mój wyjaz do USA na program Au Pair in America zaliczam do jednej z najlepszych decyzji w moim życiu. Przede wszystkim trafiłam na świetną rodzinę, dzięki której dwa lata spędzone w San Francisco minęły mi w bardzo przyjemnej i życzliwej atmosferze, bez większego stresu. Był to czas dla mnie. Czas, który w dużej mierze poświęciłam własnie sobie, na poznanie siebie i rozwój swojej osoby. I właśnie w tej notce chciałabym się skupić nad tym, co zmieniło się we mnie i w moim życiu.

pierwszy rok w programie, początki, fot. źródła własne

1. BIEGANIE - moja nowa pasja. A mówiąc szczerze, nie znosiłam biegać i uważałam zawsze, że to  bardzo nudny i nieciekawy sport. Jednak przyjeżdżająć do Stanów wiedziałam, że ostatnią rzeczą, której pragnę jest zyskanie dodatkowych kilogramów. Wiedziałam też, że nie chcę wydawać miliona dolarów na siłownię więc zainwestowałam w dobre buty i zaczęłam biegać. Początki były trudne. Zawsze takie są. Nie chciało mi się, nie lubiłam tego, byłam sceptycznie nastawiona. Ale w końcu ruszyło i się zakochałam. Jak dotychczas wzięłam udział w 3 zawodach i mam nadzieję, że wezmę w kolejnych. Bieganie nauczyło mnie bycia bardziej konsekwentną i wytrwałą. Nauczyło mnie, że jak tylko chcę, to mogę (szczerze, nigdy w życiu nie spodziewałam się, że przebiegnę pół maraton, a teraz wiem, że moim kolejnym wyzwaniem jest maraton!)

2. FOTOGRAFIA - odkąd sięgam pamięcią zawsze lubiłam pstrykać zdjęcia. Miałam nawet fajny aparat kompaktowy, ale marzyłam o lustrzance. I swoje marzenie spęłniłam tutaj. Kupiłam ją, a następnie zapisałam się na dwa kursy fotograficzne, które zostały 'zasponsorowane' przez program Au Pair in America. Teraz już wiem więcej, ale jeszcze długa droga przede mną, jesli chciałabym faktycznie skupić się na rozwijaniu tej mojej nowej pasji. Jednak pierwsze koty za płoty!

pierwszy rok w programie, początki, fot. źródła własne

3. ODWAGA. Myślę, że dzięki temu wyjazdowi stałam się odważniejsza. Ciągle jeszcze mam z tym kłopoty, ale małymi krokami wszystko zmierza w dobrym kierunku. Częściej podejmuję ryzyko, nawet gdy się boję. Staram się robić to, co podpowiada mi serce. Staram się go słuchać, po to, by później nie żałować, choć czasami naprawdę jest ciężko, gdyż umysł podpowiada coś innego i straszy, że nie wyjdzie. Ale wiem też, że najgorzej jest żałować rzeczy, które chciało się zrobić, a zabrakło nam na to odwagi. Ja nie chcę już w życiu żałować rzeczy. Chcę wiedzieć, że w danej sytuacji zrobiłam wszystko, co mogłam zrobić. A jak nie wyszło, to trudno. W końcu wiem, że  przynajmniej próbowałam.

4. OTWARTOŚĆ NA ŚWIAT I DRUGIEGO CZŁOWIEKA - dzięki wyjazdowi stałam się bardziej otwarta. Na świat, na ludzi, na nową kulturę. Wyszłam do ludzi - bo musiałam. Tak, na początku musiałam, gdyż nie znałam tu nikogo, a chciałam mieć przyjaciół. I teraz wiem, że nawiązywanie nowych znajomości nie jest już dla mnie żadnym kłopotem. Tak samo jak robienie nowych rzeczy. Tak samo jak próbowanie nowych potraw. Jestem ciekawsza życia, jestem ciekawsza świata, jestem bardziej otwarta na nowe rzeczy, ludzi, sprawy, wyzwania. Także mniej konserwatywna w swoich poglądach (a nie ukrywam, że swego czasu byłam bardzo!)

drugi rok, fot. źródła własne

5. MEDYTACJA - tak, zaczęłam medytować. Ostatnimi czasy mam trochę zaległości w tym temacie, ale nadrobię. Jest to trudne, nie mówię, że nie, ale wiem, że gdy regularnie praktykowałam medytację, byłam bardziej wyciszona, zrelaksowana i moja cierpliwość też była większa. Więc wracam do niej, bo wiem, że warto!

6. PEWNOŚĆ SIEBIE - myślę, że stałam się pewniejsza siebie i tego, czego oczekuję od życia i na co się w nim godzę. Bo jak nie stać się pewniejszym siebie gdy wyrusza się samemu w świat? Na inny kontynent? Okoliczności poniekąd to wymuszają. Jest to dobra życiowa lekcja. Bo skoro wiesz, że musisz sobie poradzić, i z czasem widzisz, że sobie radzisz, mimo codziennych, małych przeciwności, to siłą rzeczy rośnie twoje poczucie własnej wartości i wiary we własne możliwości.

drugi rok, fot. źródła własne

Podczas ostatnich dwóch lat dostałam od swoich znajomych bliższych i dalszych mnóstwo wiadomości, że wyglądam na szczęśliwą. I muszę przyznać, że byłam i jestem szczęśliwa. Oczywiście nic samo nie przychodzi. Jest to dość ciężka, codzienna praca nad sobą. Aby zauważałać małe, dobre, codzienne rzeczy, aby cieszyć się z drobnostek, aby być wdzięcznym za to, co już się ma. Bo myślę, że my nie odceniamy tego, co mamy. A mamy tak wiele. Program Au Pair in America dał mi bardzo dużo, I każdej z Was, z całego serca go polecam.


wtorek, 23 czerwca 2015

PODSUMOWANIE PROGRAMU CZĘŚĆ I

Tak ciężko mi w to uwierzyć, że nadszedł TEN czas. Mój udział w programie Au Pair in America dobiegł końca. Po dwóch latach oficjalnie przestałam być operką. I przyznam szczerze, że jest to dziwne uczucie kiedy nie zamieszkuję już swojego pokoju, kiedy po domu krząta się nowa au pair, która przejęła moje dotychczasowe obowiązki :) Jednak, nadal jeszcze jestem w San Francisco, nadal mieszkam ze swoją wspaniałą host family, tyle, że już nie pracuję z moimi dziewczynami, które mimo wszystko i tak na zawsze pozostaną "moje"! ;-)

fot. źródła własne

Dwa lata, myślę, że najpiękniejsze dwa lata mojego życia. Spędziłam je tutaj, w przecudownym San Francisco. Był to dla mnie okres wielu pięknych podróży, poznawania świata, ale także i siebie. Były to także dwuletnie wspaniałe wakacje z nową rodziną, której ciągle czuję się członkiem i jestem tak także traktowana. Niesamowity czas, którego na pewno nigdy nie zapomnę. Z wielu powodów.

1. PODRÓŻE. Nigdy w życiu nie podróżowałam tak dużo jak przez ostatnie dwa lata. Były to podróże małe i duże, ale wszystkie w niesamowite miejsca. NYC, Boston, Washington DC, Philadelphia, Las Vegas, Los Angeles, Miami czy San Diego - każde z tych miast miało w sobie coś pięknego i każde warto było zobaczyć. Nie wspomnę o wszystkich kanionach, które widziałam, parkach narodowych, przepięknych krajobrazach. Ameryka jest ładna i można się w niej szczerze zakochać. I jestem bardzo szczęśliwa, że progam Au Pair in America dał mi taką szansę.

fot. źródła własne

2. LUDZIE. Przez dwa lata pobytu w USA poznałam mnóstwo nowych osób i nawiązałam nowe, fantastyczne przyjaźnie. Przede wszystkim zamieszkałam z obcą dla siebie rodziną, zupełnie nowymi dla mnie ludźmi, aby z czasem zostać częścią ich rodziny. Dzięki temu, że na poczatku wszystko było dla mnie nowe i musiałam wyjść do ludzi, nauczyłam się, że nawiązywanie nowych znajomości wcale nie jest takie trudne. Że wręcz jest łatwe, jedynie wymaga zaangażownaia i chęci poznania i zrozumienia drugiego człowieka. Poznałam ludzi z wielu krajów, z różnych kultur, każdego ze swoją niepowtarzalną historią. I muszę przyznać, że poznawanie nowych ludzi, odkrywanie drugieo człowieka jest jednym z najlepszych doświadczeń w życiu człowieka.

fot. źródła własne

3. JĘZYK ANGIELSKI - to był mój największy lęk przed przyjazdem: czy się dogadam? Czy mój angielski jest na wystarczającym poziomie? Czy zrozumiem co ode mnie chcą dzieci czy zrozumiem czego oczekują ode mnie ich rodzice? Czy przełamię barierę językową i wstyd (tak, wstyd!), że nie mówię perfekcyjnie w najbardziej popularnym na świecie języku angielskim. I teraz wiem, że skok na głęboką wodę czyli wyjazd do obcego kraju jest najlepszą szkołą językową. I najtańszą. Nie twierdzę, że mój angielski jest doskonały, gdyż naprawdę daleko mu do tego. Jednak jest on na dużo wyższym poziomie niż był, a bariera językowa przestała istnieć. Czyli cel został osiągnięty.

O innych osiągniętych celach napiszę już wkrótce!

niedziela, 7 czerwca 2015

BABSKA NIEDZIELA :-)

"Ale za to niedziela, ale za to niedziela, ale za to niedziela będzie dla nas!" I była! Dla nas, dla bab: mnie i dla mojej koleżanki Beti! W ten słoneczny dzień wybrałyśmy się długi spacer po przepięknym Lands End. Swoją przygodę rozpoczęłyśmy w małej restauracyjce na Ocean Beach, gdzie zatrzymałyśmy się na lunch. I tam właśnie spotkałyśmy naszego rodaka Polaka! A przyznam, że spotkanie w SF kogoś z Polski nie jest tak powszechne jak np. w NYC czy Chicago. Wymieniliśmy kilka zdań, następnie zjadłyśmy ogromne sandwicze i udałyśmy się na nasz długo oczekiwany i planowany spacer.

fot. źródła własne

fot. źródła własne

O tej trasie już wczesniej pisałam bo oczywiście nie raz nie dwa zdarzyło mi się tam wybrać na przechadzkę. Lubię ją gdyż jest to dość spory odcinek do przejścia obfitujący w fantastyczne widoki. I w przeciągu jednego spaceru można zaliczyć takie miejsca jak Ocean Beach, Cliff House, Sutro Baths, Lands End, China Beach i Baker Beach. Każde z nich jest urocze i niepowtarzalne, można śmiało nacieszyć oko cudownymi widokami na ocean, wybrzeże czy Golden Gate Bridge. W dodatku traska też jest fajna, zielona, wśród drzew, krzewów i kwiatów. 

fot. źródła własne

fot. źródła własne

Oczywiście jako, że była to babska niedziela całą drogę trajkotałyśmy i buzie nam się nie zamykały. A to o naszych radościach, a to o problemach i smutkach. Obgadałyśmy wszystkie nasze prywatne sprawy, ale chyba także wszysktkie problemy świata! No jak to baby :P Porobiłyśmy miliony zdjęć i pozachwycałyśmy się przepięknym jak zawsze i naszym ukochanym San Francisco.

fot. źródła własne

Lubię babskie spotkania. One zawsze dodają otuchy i podniosą człowieka na duchu. Bo nikt lepiej nie zrozumie kobiety jak inna kobieta. I bardzo sie cieszę, że miałam tutaj, w Ameryce, okazję poznać wiele wspaniałych dziewczyn i nawiązać nowe przyjaźnie z nimi. I wierzę, że z każdą z tych dziewczyn spotkam się jeszcze kiedyś w przyszłości. A najlepiej będzie jak odwiedzę je w kraju z którego pochodzą! :D Bo przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda! A zwiedzanie jest waśnie taką najwspanialszą przygodą!!

niedziela, 31 maja 2015

ZAKOŃCZENIA

Swoje życie w programie Au Pair in America prowadziłam w tym tygodniu dość spokojnie, w regularnym trybie. Może dlatego, że od jakiegoś czasu pobolewało mnie kolano więc za bardzo nie szalałam? Co prawda, mimo bólu kolana, i tak udałam się na dwie imprezy w ten weekend bo przecież nie ma co marnować i tracić czasu! :D Ale jednak mimo wszystko był to tydzień bez większych wrażeń, nowości czy ekscytacji.

fot. źródła własne

A tak poza tym, to wiele rzeczy dobiega albo dobiegło końca. Ja zakończyłam swój kurs fotografii. Niestety, z żalem w sercu, ale otwarcie muszę przyznać, że tym razem dostałam tylko B :P! Czyli nie piątkę jak ostatnio, a czwórkę!! Ale jestem w stanie to przeżyć, gdyż faktycznie część moich kolegów i koleżanek z kursu, robiła naprawdę wspaniałe zdjęcia, a mi do tego poziomu jeszcze daleko. Jednak to, czego się nauczyłam, to moje!!

Emma także skończyła rok szkolny. Dla niej przełomowy, dlatego, że związany z ukończeniem middle school. I to z samymi piątkami! I tu, muszę się pochwalić, że w tej kwestii widzę w niej  duże podobieństwo do mnie, bo też kończyłam gimanzjum z samymi piątkami :D! (dlatego to B tak bardzo boli :P)! No i już w kolejnym roku szkolnym moja 14 letnia pannica idzie do high school! WOW! Czas leci szalenie szybko! Za szybko!

Nowością jest też fakt, że skończyłam z naturalnym kolorem włosów! lol, ale tylko na jakieś 28 myć! Zdecydowałam się na małą zmianę i wróciłam do ciemnego koloru. I przyznam szczerze, że nawet tę zmianę lubię!!

fot. źródła własne

Jutro już 1 czerwca i Dzień Dziecka. I tak oto minęła pierwsza połowa roku 2015. Trudno jest w to uwierzyć biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze całkiem niedawno był Sylwester :P. No i za dwa tygodnie kończę program. Zbieram się z napisaniem notki podsumowującej moje wszystkie przygody, a tym samym najwspanialszych dwóch lat mojego życia, mojego american dream!

niedziela, 24 maja 2015

BAY TO BREAKERS

To była na maxa szalona niedziela! Niestety nie mówię o dzisiejszej (dzisiejsza należy raczej do spokojnych!), ale wracam myślami do zeszłego weekendu! A wracam, bo się działo! Oj, działo się w San Francisco! A to za sprawą cyklicznego biegu, który odbywa się w tym mieście w każdą trzecią niedzielę maja - Bay to Breakers! Zawody rozpoczynają się na Embarcadero i kończą na Ocean Beach. Nie jest to natomiast zwykły bieg! Wszyscy zawodnicy są poprzebierani, a po biegu wybucha "wielka imprezowa bomba" :-D w całym mieście. W zasadzie niekórzy zaczynają już imprezować w trakcie zawodów :P!

fot. źródła własne

Ja w zawodach udziału nie wzięłam, więc tym razem nie przebiegłam 12 kilometrów, natomiast przebrałam się za swój ulubiony (bo jedyny, jaki mam! :D) strój pirata i poszłam z koleżankami na party! Oczywiście wszyscy byli mega poprzebierani i... pijani już z od samego rana! Every day is a holiday for crazy people - jak to powiadają. A w San Francisco mieszka i żyje bardzo dużo crazy people!! Motywem przewodnim Bay to Breakers w tym roku było przebranie za Mario Bros'a i faktycznie spora część uczestników miała na sobie charakterystyczny dla niego strój.

fot. źródła własne

Na początku bawiłyśmy się z nowo poznanymi ludzmi w Golden Gate Parku, aby nastęnie przenieść się na bardziej zorganizowaną imprezę w jedynm z pobliskich domów. Nie miała ona miejsca dokładnie w domu, ale na ogrodzie. Dużo ludzi, śmiechu i zabawy, zwłaszcza, że wszystko odbywało się w godzinach porannych ;-)

Po za tym sama nie mogę uwerzyć w to, że zostały mi tylko 3 tygodnie w programie Au Pair in America! Po prostu NIE WIERZĘ! Jest to mega niewiarygodne! Nie wiem kiedy te dwa lata minęły. Zleciały strasznie szybko, ale może dlatego, że zawsze wszystko, co dobre, miłe i fajne, mija szybko? A były to naprawdę najwspanialsze, najciekawsze i najfajniejsze dwa lata mojego życia, w najpiękniejszym miejscu jakie mogłam sobie wyobrazić! 

Wczoraj poznałam dziewczynę, która tydzień temu przyleciała do USA na program au pair i jej pozazdrościłam, że wszystko co fajne, jest dopiero przed nią. Że właśnie rozpoczyna jej się wielka przygoda! I mimo, że to niemożliwe, chciałabym jeszcze raz znaleźć się w tym miejscu, co ona. Na początku, kiedy wszystko jest nowe, nieznane, na maksa ekscytujące! Początki są naprawde fajne!

piątek, 15 maja 2015

HALF MOON BAY!

Bardzo lubię tę nazwę: Half Moon Bay. Jest po prostu ładna i przyciągająca. Swoim urokiem przyciągnęła także mnie i moich znajomych w ostatnią sobotę, :P. Głodni przygody postanowiliśmy wybrać się na małą wycieczkę, mini wyprawę! Half Moon Bay to przybrzeżna miejscowość położona w San Mateo County, około godziny drogi od San Francisco. Wyruszyliśmy około dziesiątej rano. Pogoda niestety nie była przecudowna. Było dość pochmurnie i zimno, ale nie powstrzymało nas to przed odkrywaniem nowych zakamarków Bay Area! Jak to powiadam już od dawna: przygoda, przygoda każdej chwili szkoda! ;-)

fot. źródła własne

fot. źródła własne

Najpierw udaliśmy się na punkt widokowy, aby podziwiać z niego wybrzeże. W punkcie tym jest położony hotel dla bogaczy :-D, którzy mogą zachwycać się przepięknym widokiem na ocean prosto ze swoich pokoi. Dodatkowo mają też do dyspozycji prywatną plażę! Żyć nie umierać! Tylko się bogacić i korzystać z dostępnych atrakcji i możliwości! :-D

fot. źródła własne

fot. źródła własne

Natępnie udaliśmy się na plażę. Byłam trochę zmartwiona, że pogoda nie pozwoli nam na niej trochę dużej posiedzieć, ale okazało się zupełnie odwrotnie! Na plaży było dość ciepło i przyjemnie więc spędziliśmy na niej jakieś trzy godziny. Bardzo fajny i miły czas! Ja wykorzystałam też okazję i popstrykałam zdjęcia portretowe moim znajomym, które przydadzą mi się na projekt zaliczeniowy kursu fotografii. Więc czas jak widać, spędziłam produktywnie!

fot. źródła własne

fot. źródła własne

Na koniec naszej wycieczki udaliśmy się na luncho-dinner. Wybraliśmy indyjską restaurację. Do teraz czuję w ustach to pikantne jedzenie, jakie nam zaserwowali! :-D W domu byłam około szóstej wieczorem i po prostu padłam ze zmęczenia! hahahaha  plażowanie potrafi być bardzo męczące! :-D

fot. źródła własne

I znowu nie mogę uwierzyć, że już jest piątek, i kolejny tydzień minął jak z bicza strzelił! To jest nieprawdopodobne wręcz jak ten czas szybko leci! Dziś wieczorem idę na babski wieczór z koleżanką au pair i bardzo się z tego powodu cieszę! Pozytywnego szaleństwa w San Francisco ciąg dalszy! Trzeba korzystać na tych ostatnich zakrętach przed metą w programie Au Pair in America!

piątek, 8 maja 2015

WE ARE SF! WE ARE GIANT!

Co za cudowna niespodzianka spotkała mnie wczoraj, kiedy to zadzwonił do mnie mój kumpel z propozycją nie do odrzucenia: GIANTS GAME TONIGHT! Niespodziewanie od swojej znajomej dostał dwa bilety na mecz i był tak uprzejmy, że postanowił mnie na niego zaprosić. On, szczęściarz numer jeden, ja - szczęściara numer dwa! :-D Oczywiście, bez wahania, od razu się zgodziłam! Miał to być mój pierwszy mecz słynnej i ukochanej przez całe San Francisco drużyny baseballowej San Francisco Giants! Byłam mega ucieszona i z radością czekałam na swoje pierwsze doświadczenie jako kibica Giantsów!!

fot. źródła własne

fot. źródła własne

Spotkanie rozpoczło się w czwartek o 7:15PM w AT&T Parku. Naszymi przeciwnikami była drużyna Miami Marlins. My oczywiście się troszeczkę spóźniliśmy, ale to nic! Cały stadion był już po brzegi wypełniny kibicami. I muszę przyznać, że ta miłość mieszkańców San Francisco do swojej drużyny baseballowej jest niesamowita i szalenie imponująca! Ludzie naprawdę ich kochają! Wszyscy kibice noszą czapki, koszulki, bluzy, szaliki z nadrukami Giants albo nazwiskami zawodników. Chyba nie spotkałam żadnej osoby, która nie miałaby na sobie czegoś pomarańczowego. Orange jest kolorem, który jest charakterystyczny dla San Francisco Giants. Oczywiście ja też miałam na głowie czapkę z daszkiem z pomarańczowym nadrukiem SF oraz odpowiednią do tego eventu bluzę! Więc jak najbardziej byłam przygotowana na swoje pierwsze wyzwanie jako kibica :-P

fot. źródła własne


fot. źródła własne

Więc wczorajszy wieczór należał do bardzo miłych i przyjemnych! Zapoznałam się z zasadami baseballa, lol, i bawiłam się naprawdę świetnie. Mam nadzieję, że będę miała jeszcze niejedną okazję aby wiernie pokibicować swojej ulubionej drużynie z San Francisco! Let's go Giants!


fot. źródła własne

A dziś już piątek, tygodnia koniec i początek. Jutro ze znajomymi wybieram się do Half Moon Bay, aby pozwiedzać namtejsze tereny i popodziwiać krajobrazy. Czyli przygoda, przygoda każdej chwili szkoda! Jak dotychczas wszystko układa się super i mimo, że mój program Au Pair in America zbliża się ku końcowi, jestem pełna optymizmu i korzystam z życia pełnymi garściami! Bo przecież o to je mamy, aby je z radością przeżywać, prawda? ;-)

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

SANTA CRUZ!

Santa Cruz na mojej liście było od ponad roku i aż się dziwię, że nie dotarłam tam wcześniej! Tym bardziej, że jest położone blisko San Francisco (tylko 120 km!). Jest to bardzo znana w Kalifornii miejscowość wypoczynkowa położona nad Zatoką Monterey, stolica hrabstwa o tej samej nazwie. Główna atrakcją tej turystycznej miejscowości jest jej wybrzeże klifowe. Miasto jest pełne hoteli, hosteli i pensjonatów, a przede wszystkim turystów!

fot. źródła własne

fot. źródła własne

W odwiedziny wybrałam się w piękny, słoneczny niedzielny dzień. Rano o godzinie 9:15 wsiadłam w Caltrain, aby po półtorej godziny jazdy pociągiem wylądować w San Jose, zlokalizowanym na południowym krańcu Bay Area w obrębie Doliny Krzemowej. Stamtąd odebrał mnie znajomy i wyruszyliśmy po przygodę do Santa Cruz!

fot. źródła własne

fot. źródła własne

Po godzinie dotarliśmy do Santa Cruz downtown, gdzie udaliśmy się na lunch do indyjskiej restauracji. Później kawa i spacer, a nastepnie długo oczekiwana plaża!! No, ale plażowanie jak to plażowanie, zawsze jest fajne. Tym razem jednak obyło się bez strojów kąpielowych i wylegiwania na ręcznikach. Po prostu zwykły, fajny, niedzielny chillout. Nowe miejsce, nowe doświadczenie. Odkrywanie Californii to jednak moja ulubiona aktywność! ;-)

fot. źródła własne

fot. źródła własne

Moje życie Au Pair in America toczy się ostatnio bardzo spokojnie i stabilnie. Tak naprawdę już niewiele zostało mi czasu w programie. Oficjalnie dwa lata w USA będę obchodziła 16 czerwca i będzie to ostatni dzień mojej pracy z Dziewczynami. Nie wiem, nie mam pojęcia kiedy to wszystko minęło. Samej mi się nie chce w to wierzyć, że dwa lata zleciały jak jeden dzień. Coraz częściej łapie mnie też nostalgia i robię podsumowania. Zaczyna też ściskać za serce mały żal bo to naprawdę były najlepsze dwa lata mojego życia. Najpiękniejsze! Najprzyjemniejsze! Beztroskie! Pełne przygód! No fantastyczny czas, którego za nic w świecie bym nie oddała. Ale z drugiej strony wiem, że przede mną jeszcze lepszy czas więc za bardzo też się nie martwię!! ;-)

fot. źródła własne

fot. źródła własne

środa, 22 kwietnia 2015

SAN DIEGO - PART II

Od rana pracuję nad segregacją zdjęć z wakacji i stwierdziłam, że pora dokończyć opowieść o San Diego i ostatecznie zamknąć temat moich wspaniałych, tygodniowych wojaży! Oczywiście oglądam zdjęcia i się zachwycam, że rzeczywistość może być aż taka piękna. Myślę sobie, że wszyscy, którzy mieszkają w Kalifornii mają ogromne szczęście Ogromne! Ten stan skrywa w sobie wspaniałe, niepowtarzalne miejsca. Zróżnicowane środowisko przyrodnicze i klimat, a także wielowarstwowe i wielokulturowe społeczeństwo, to chyba największe i najciekawsze atrakcje Cali. Terytorium stanu rozciąga się między wybrzeżem Pacyfiku a górami Sierra Nevada na wschodzie, pustynią Mojave na południowym wschodzie i lasów na północnym wschodzie więc jest nad czym się zachwycać! No, ale wracając do San Diego...

fot. źródła własne

fot. źródła własne

fot. źródła własne

fot. źródła własne

W sobotę udałam się na fantastyczną wycieczkę rowerową wokół chyba wszystkich plaż znajdujących się w tym mieście. I jaka byłam szczęśliwa i radosna! Jak dziecko :) a to wszystko dlatego, że strasznie tęsknię za moim rowerem, który zostawiłam w Polsce. Oczywiście widoczki nie z tej ziemi, istny raj! Serio, ciężko było mi tam się nie cieszyć. Wszystko, pogoda, przyroda, towarzystwo jakie miałam, wszstko oddziaływało na mnie jedynie pozytywnie i błogo. Po wycieczce oczywiście jedna z plaż i wylegiwanie się na słońcu. No i czegóż chcieć więcej?

fot. źródła własne

fot. źródła własne

fot. źródła własne

Wieczorem u znajomych, których się zatrzymałam odbyło się bbq więc dom był pełen ludzi, co pozwoliło mi poznać wiele ciekawych i interesujących osób. W San Diego miałam też jeden z najfajniejszych momentów, jakie udało mi się przeżyć w USA, a przynajmniej sama ten moment nazywam jednym z moich ulubionych. Był to późny wieczór, na zewnątrz pełnia księżyca, ciepła noc. Wdrapaliśmy się na dach domu w którym się zatrzymałam, aby usiaść i podziwiać nocny widok na miasto. Jeden chłopak zabrał ze sobą gitarę. Do dziś przed oczyma mam  ten widok, muzyke w tle i niekrępującą ciszę, która nas wtedy otoczyła, kiedy młodzi i szczęśliwi kontemlowaliśmy to piękne miejsce na ziemi. Ja jeszcze pomyślałam sobie o tym, jakie to mam szczęście w życiu: do ludzi, do miejsc, do sytuacji. I jaką prawdziwą szczęściarą jestem! ;-)

fot. źródła własne

fot. źródła własne

fot. źródła własne

fot. źródła własne

W Wielkanocną Niedzielę udaliśmy się do restauracji na późne śniadanie czyli tak zwany brunch. Całkiem nietypowa, ale fajna Wielkanoc! Po południu wybrałam się sama do downtown San Diego, aby przed wylotem jeszcze trochę nacieszyć oko i zobaczyć coś nowego. Odwiedziłam Little Italy oraz Seaport Village - dość mocno turystyczne miejsca, aczkolwiek ciekawe i fajne. No i o 18 miałam samolot do ukochanego SF.

fot. źródła własne

fot. źródła własne

fot. źródła własne

fot. źródła własne

Jak już kiedyś wspominałam, jednym z najfajniejszych atutów programu Au Pair in America jest możliwość zwiedzania Ameryki!! Są to niezapomniane przygody, których za nic na świecie bym nie oddała! ;-)