środa, 22 kwietnia 2015

SAN DIEGO - PART II

Od rana pracuję nad segregacją zdjęć z wakacji i stwierdziłam, że pora dokończyć opowieść o San Diego i ostatecznie zamknąć temat moich wspaniałych, tygodniowych wojaży! Oczywiście oglądam zdjęcia i się zachwycam, że rzeczywistość może być aż taka piękna. Myślę sobie, że wszyscy, którzy mieszkają w Kalifornii mają ogromne szczęście Ogromne! Ten stan skrywa w sobie wspaniałe, niepowtarzalne miejsca. Zróżnicowane środowisko przyrodnicze i klimat, a także wielowarstwowe i wielokulturowe społeczeństwo, to chyba największe i najciekawsze atrakcje Cali. Terytorium stanu rozciąga się między wybrzeżem Pacyfiku a górami Sierra Nevada na wschodzie, pustynią Mojave na południowym wschodzie i lasów na północnym wschodzie więc jest nad czym się zachwycać! No, ale wracając do San Diego...

fot. źródła własne

fot. źródła własne

fot. źródła własne

fot. źródła własne

W sobotę udałam się na fantastyczną wycieczkę rowerową wokół chyba wszystkich plaż znajdujących się w tym mieście. I jaka byłam szczęśliwa i radosna! Jak dziecko :) a to wszystko dlatego, że strasznie tęsknię za moim rowerem, który zostawiłam w Polsce. Oczywiście widoczki nie z tej ziemi, istny raj! Serio, ciężko było mi tam się nie cieszyć. Wszystko, pogoda, przyroda, towarzystwo jakie miałam, wszstko oddziaływało na mnie jedynie pozytywnie i błogo. Po wycieczce oczywiście jedna z plaż i wylegiwanie się na słońcu. No i czegóż chcieć więcej?

fot. źródła własne

fot. źródła własne

fot. źródła własne

Wieczorem u znajomych, których się zatrzymałam odbyło się bbq więc dom był pełen ludzi, co pozwoliło mi poznać wiele ciekawych i interesujących osób. W San Diego miałam też jeden z najfajniejszych momentów, jakie udało mi się przeżyć w USA, a przynajmniej sama ten moment nazywam jednym z moich ulubionych. Był to późny wieczór, na zewnątrz pełnia księżyca, ciepła noc. Wdrapaliśmy się na dach domu w którym się zatrzymałam, aby usiaść i podziwiać nocny widok na miasto. Jeden chłopak zabrał ze sobą gitarę. Do dziś przed oczyma mam  ten widok, muzyke w tle i niekrępującą ciszę, która nas wtedy otoczyła, kiedy młodzi i szczęśliwi kontemlowaliśmy to piękne miejsce na ziemi. Ja jeszcze pomyślałam sobie o tym, jakie to mam szczęście w życiu: do ludzi, do miejsc, do sytuacji. I jaką prawdziwą szczęściarą jestem! ;-)

fot. źródła własne

fot. źródła własne

fot. źródła własne

fot. źródła własne

W Wielkanocną Niedzielę udaliśmy się do restauracji na późne śniadanie czyli tak zwany brunch. Całkiem nietypowa, ale fajna Wielkanoc! Po południu wybrałam się sama do downtown San Diego, aby przed wylotem jeszcze trochę nacieszyć oko i zobaczyć coś nowego. Odwiedziłam Little Italy oraz Seaport Village - dość mocno turystyczne miejsca, aczkolwiek ciekawe i fajne. No i o 18 miałam samolot do ukochanego SF.

fot. źródła własne

fot. źródła własne

fot. źródła własne

fot. źródła własne

Jak już kiedyś wspominałam, jednym z najfajniejszych atutów programu Au Pair in America jest możliwość zwiedzania Ameryki!! Są to niezapomniane przygody, których za nic na świecie bym nie oddała! ;-)

2 komentarze:

  1. Uwielbiam twojego bloga!;)
    Mam pytanie do Ciebie. Na jakim poziomie był twój angielski jak zdecydowałaś się wyjechac jako au pair?
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej! Dziękuję pięknie!

    Mój angielski na studiach był na poziomie B2, ale z mówieniem zawsze miałam kłopot z powodu bariery językowej i wstydu, że czegoś nie zrozumiem albo nie będę potrafiła dobrze odpowiedzieć na zadane pytanie!

    OdpowiedzUsuń