czwartek, 5 marca 2015

NOWE, ZDROWE NAWYKI!

Fajnie jest mieć przez cały rok pogodę zbliżoną do wiosennej. Jest to jeden z wielu powodów, dla których kocham to miasto. Słoneczny dzień i 20 stopni powodują, że aż chce się wyjść na zewnątrz. Więc, co już stało się moim zdrowym nawykiem, poszłam na czterdziestominutową przebieżkę. Wróciłam, wzięłam prysznić i stwierdziłam, że pora pomedytować. Chciałam wysiedzieć 20 minut, ale jakoś nie udało mi się skupić na maksa więc skończyło się na 12. Jendak to też dobry wynik!


poduszka medytacyjna :D, fot. źródła własne

Moja przygoda z medytacją zaczęła się gdy na półce u swoich hostów znalazłam książkę o 8 minutowej, codziennej medytacji. Było to jakoś w zeszłym roku. Zaczęłam czytać i wszystko wydawało mi się takie proste i łatwe, że aż postanowiłam spróbować. Usiadłam i przeżyła 8-minutowe katusze :D Nie mogłam zapanować nad myślami, nie mogłam skupić się na oddechu, nie mogłam wysiedzieć w ciszy. W głowie wojna! Myśl za myślą goni myśl. No, ale jakoś zniosłam te 8 minut męczarni mimo, że było naprawdę ciężko. Postanowiłam próbować codziennie, albo chociaż często! Okazało się to nie lada wyzwaniem. Medytowałam regularnie przez kilka dni, po to by kolejny tydzień w ogóle tego nie robić. I złościłam się tylko na siebie, że jestem niekonsekwentna. 

wczorajszy księżyc nad SF, fot. źródła własne

Zauważyłam też, że medytacja mi pomaga. Mam większy dystans do siebie, ale także moja cierpliwość jest większa. Już się tak nie denerwowałam jak moja uparta Katie krzyczała w niebogłosy, albo nie chciała się mnie słuchać pokazując zarazem swoje humorki i oblicze małego diabła :P! To spowodowało, że zapragnęłam kontynuować moją praktykę. Znalazłam też w naszym domu więcej książek na ten temat, gdyż moja host mama sama interesuje się tym tematem. Zaczęłam więcej czytać oraz częściej i dłużej praktykować. Dziś już spokojnie wysiedzę dwadzieścia minut. Staram się też praktykować codziennie. Ale wiadomo jak to jest z czynnikiem ludzkim: jest leniwy i często przegrywa ze swoimi postanowieniami :P! Jednak ja wytrwale walczę! Bo nawet to polubiłam, Tak samo jak bieganie, które kiedyś było moim wrogiem. Ogólnie dochodzę do wniosku, że na początku wszystko wydaje się być tak strasznie trudne i męczące, ale praktyka i poniekąd zmuszanie się do aktywnośći powodują, że z czasem łatwieje i staje się nawet przyjemne ;-) Tę regułę, mam wrażenie, można odnieść do wielu życiowych aktywności.

fot. źródła własne

Chyba nigdy o tym nie wspominałam, ale odnoszę wrażenie, że cała Kalifornia jest mega promująca zdrowe nawyki i healthy lifestyle. W San Francisco na każdym kroku znajdziemy szkołę jogi. Mnóstwo osób biega, jeździ na rowerach, chodzi na siłownię. Ludzie dbają o swoje zdrowie fizyczne, ale także psychiczne. Zdrowo się odżywiają, segregują śmieci, dbają o dobrą energię. I mi się to szalenie podoba! Każdy też się do ciebie uśmiecha i jest miły. Nie twierdzę, że to jest zawsze szczere, ale chyba nawet mimo tego, jest to milsze niż kontakt z gburowatymi, zestresowanymi ludźmi!

fot. źródła własne

A z nowości to po ponad 1,5 roku pobytu w SF w końcu, pierwszy raz przejechałam się Cable Car! Czego sobie bardzo serdecznie gratuluję! :-D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz